Taaaak. Po 10 miesiącach wreszcie zdobyłem się na ten post. Dla nikogo chyba już nie będzie zaskoczeniem, że jestem obecnie w Polsce. Cofnijmy się jednak o rok czasu do czerwca/lipca 2019.
Przebywałem wtedy w Billabong – centrum jogi, gdzie pracowałem jako wolontariusz przy okazji uczestnicząc w zajęciach jogi i medytacji, objadając się pyszną i super zdrową kuchnią i ciesząc się otaczającą naturą.
Szukałem też jachtu, który zabrałby mnie z Australii gdzieś dalej.
W pewnym jednak momencie dotarło do mnie, że próbuję na siłę. Że tak naprawdę wycisnąłem już z podróży tyle ile chciałem. Zrozumiałem, że nadszedł czas zakończyć pewien rozdział w życiu i zacząć inny. Podjąłem decyzję i… kupiłem bilety lotnicze do Polski.
Oczywiście dzień lub dwa później odezwał się do mnie kapitan jachtu, z którym mógłbym płynąć do Indonezji, ale klamka zapadła :).
Tak więc w drugiej połowie lipca po 22 godzinach lotów i ogólnie dwóch dniach podróży wylądowałem w Warszawie.
Noc spędziłem u dawno niewidzianej znajomej Asi, a następnego dnia kolejne pięć godzin w pociągu i dwie godziny podwózki kumpla Pawła zawiodły mnie pod drzwi wejściowe moich rodziców.
I tutaj wciskamy pauzę bo muszę wspomnieć o dwóch rzeczach.
Podczas gdy ja byłem w podróży (ponad trzy lata w sumie) moi rodzice sprzedali rodzinny dom (który sami wybudowali), rzucili wszystko i wyprowadzili się prawie, że w Bieszczady bo w okolice Sanoka. Uparcie nie chcieli mi wysłać żadnych zdjęć mówiąc, że jak kiedyś wrócę to zobaczę ;).
Jechałem wiec w ciemno, w zupełnie nowe miejsce.
Ponadto postanowiłem, że nie powiem rodzicom o powrocie i zrobię im niespodziankę. Ich miny, gdy zobaczyli syna wchodzącego do domu po 3 latach, podczas gdy według ich wiedzy jest jakieś 15 tys. km dalej były wspaniałe 🙂
Wracając do historii… Okazało się, że moi rodzice kupili piękny, drewniany domek wraz z 3 hektarami pól otoczony prawie dookoła lasem, na zapomnianym końcu małej wioski. Zresztą popatrzcie sami:
Resztę lata i jesień spędziłem więc u rodziców w nowym rodzinnym domu. Dom wymagał remontów, tak samo jak teren wokół. Większość tego czasu zeszło więc na pracy. Mój tata to wielki majsterkowicz, złota rączka i fachowiec, praca szła więc pełną parą. Zbudowaliśmy kurnik, drewutnię, drenaż wokół domu, drogę i wykonaliśmy mnóstwo mniejszych remontów.
Wolny czas spędzałem m.in. w górach (głównie w Bieszczadach). Sam, z kumplem Pawłem z Rzeszowa, a także z rodzicami. Zabrałem tatę w zimie pierwszy raz w Bieszczady , a na wiosnę mamę, która w ogóle była pierwszy raz w górach (Morskie Oko się nie liczy mamo!)
Gdzieś na połoninie mama zobaczyła kamień i stwierdziła, że chce mieć zdjęcie jak ja na blogu. No to prezentuję Wam: wszedziemamaburda.pl
Kupiłem też samochód… za 900zł na gaz (eko!) bo z domu rodziców do cywilizacji bez samochodu dostać się ciężko.
Po kilku miesiącach w domu i kilku kilogramach więcej (wegańskie żarcie z centrum jogi zastąpiły schabowe mamy… ) postanowiłem zacząć ogarniać swoje życie. Zamieszkałem w Rzeszowie. Planowałem otworzyć firmę, a dokładniej pewien portal internetowy, powiedzmy informacyjno-rozrywkowy :).
Spędziłem 3 miesiące zimowe w Rzeszowie trochę pracując nad biznesem, a trochę tylko udając… Dlaczego Rzeszów? Bo dlaczego nie? Bardzo ładne miasto, nie zatłoczone, blisko na rodzinne obiadki ;).
Zima mijała a ja szczerze powiem, traciłem zapał do pomysłu własnego biznesu. Jakbym nie liczył to wychodziło, że dochody przyniesie dopiero za grube miesiące, jeśli w ogóle, a oszczędności ubywało. Dojrzałem do decyzji… i zacząłem szukać pracy.
Postanowiłem zostać programistą. Już kiedyś na studiach wykonywałem ten zawód. Co prawda dużo bardziej podoba mi się inżynieria, bo są maszyny, zabawki, gadżety. Coś się tworzy, coś się psuje! (np. maszynę do mierzenia twardości kiwi!). Informatyka jednak wygrała trzema argumentami: 1) zarobki, 2) ewentualna możliwość pracy zdalnej kiedyś (np. z plaży w Tajlandii:) ) oraz c) łatwością otworzenia firmy (niewielka inwestacja).
Skleiłem więc CV i zacząłem odpowiadać na wszystkie oferty w Rzeszowie. Po pierwszej rozmowie zrozumiałem, że łatwo nie będzie :D. Generalnie okazało się, że powiedzieć, że niewiele wiem o programowaniu to jakby nic nie powiedzieć. Wziąłem więc się za naukę. 😉
Ostatecznie, któregoś dnia zadzwonił telefon i zacząłem kolejną wstępną rozmowę z rekruterem. Wszystko przebiegło sprawnie, umawialiśmy się na rozmowę kwalifikacyjną z technicznymi pracownikami, a na koniec wspomniał mimochodem, że w sumie praca jest w Warszawie, a nie Rzeszowie i czy nie mam nic przeciwko przeprowadzce…
Hmm… w sumie nie miałem 😉 I tak.. przyspieszając dynamikę opowieści… dostałem pracę w Warszawie.
Zacząłem pracę 1 marca. W międzyczasie szukałem kawalerki, co okazało się nie lada wyzwaniem (jakie tam są ceny?!). Wreszcie dwa tygodnie później podpisałem umowę i odebrałem klucze do przytulnych 26 metrów kwadratowych ;).
Do biura (na zdjęciu poniżej) chodziłem dwa tygodnie. Potem wszyscy przeszli na pracę zdalną z powodu koronawirusa.
Postanowiłem więc wykorzystać ten czas i jechać do rodziców po swoje rzeczy. Skoro mogę pracować zdalnie to chciałem z tydzień posiedzieć u rodziców. W międzyczasie rząd ogłosił zamknięcie wszystkich w domu, zakaz wychodzenia bez powodu i przemieszczania się więc ostatecznie zostałem tam półtorej miesiąca. Poniżej widok z okna z pokoju w którym pracowałem u rodziców. Akurat napadł śnieg którejś marcowej nocy.
Piszę ten post 26 maja (wszystkiego najlepszego Mamo!), jestem już od kilku tygodni z powrotem w Warszawie, choć pracować zdalnie pewnie będę jeszcze przez miesiąc, dwa, a może i dłużej.
Jakoś wszystko ułożyło się sensownie dla mnie. Gdybym został w Rzeszowie i w lutym otworzył firmę to teraz byłbym wspaniałym bankrutem :D. Gdybym trochę zwlekał z szukaniem pracy, to pewnie teraz byłbym dalej bezrobotnym.
Jakoś tak się w życiu ślizgam 😉
Co do samej Warszawy, to w całej Polsce, a zwłaszcza w Krakowie krąży baaardzo czarny PR i zła opinia o stolicy. Brudne, szare, zatłoczone, a ludzie to @#$%^&*. Nigdy nie chciałem mieszkać w Warszawie. Tymczasem okazuje się że to całkiem ładne miasto. Dużo przestrzeni – jakby ktoś wziął taki Kraków o rozciągnął – dużo szersze ulice, większe skwery itd. Mnóstwo zieleni, pełno parków często z pięknymi stawami. Dużo ścieżek rowerowych, najczęściej pośród starych drzew wzdłuż dróg. Jak na razie miasto na plus. 🙂 Na szczęście nie muszę jeździć tu samochodem. Podróżuję rowerem, czasem komunikacją miejską. Mieszkam na Starej Ochocie, która ma trochę krakowski klimat.
Zobaczymy jak będzie gdy miasto całkowicie wróci do życia po czasie zarazy, ale na razie bardzo pozytywnie jestem zaskoczony! Zresztą rzućcie okiem:
W tym miejscu przyjdzie nam się pożegnać. Nie będę zamieszczał żadnego podsumowania, ile krajów zwiedziłem, gdzie było najlepiej, a gdzie najgorzej. Świat jest piękny wszędzie. Pięknie może być w Tajlandii, Nowej Zelandii, Warszawie, Rzeszowie i Sosnowcu (chyba…). Wystarczy tylko mieć oczy szeroko otwarte!
Nie czuję też, że coś się skończyło w moim życiu. Całe życie to podróż, a podróż nie musi oznaczać przemieszczania się. Skończyłem jeden rozdział. Czuję, że wycisnąłem z podróży tyle ile mogłem i na razie wystarczy. Teraz czas spróbować innego stylu życia. Za jakiś czas zacznę kolejny, a co to będzie? Czas pokaże 🙂
Blog pewnie będzie wisiał jeszcze kilka miesięcy, aż w końcu zdobędę się w sobie i go wyłączę. 🙂 A może kiedyś znowu mnie poniesie i blog dostanie drugie życie? A może Wy macie pomysły co zrobić z blogiem? 😉
Dzięki za to, że byliście ze mną i czytaliście moje posty. Zapraszam do siebie do Warszawy na dobrą kawę lub wino 🙂
Zawsze można się ze mną skontaktować np. pisząc na gregory.burda[malpka]gmail[kropka]com
Cześć, powodzenia na nowej drodze….Z wielką przyjemnością i ciekawością czytałam twój blog…ale miałam nadzieję ze wkrótce wrócisz…kilka razy spotkałam twoich rodziców i wiem jak tęsknili…pewnie mnie nie pamiętasz….minęło wiele czasu….
jestem ciocia Krzysia…
Mam nadzieję że coś wymyślisz i „przetransformujesz”twój blog..
Cześć…
B.
Cześć!
Tak tak pamiętam 🙂
Cieszę się, że mój blog dotarł aż do Rzymu 🙂 (w którym nigdy nie byłem de facto !)
Miło mi, że czytałaś i że się podobało 🙂
Do zobaczenia oby jak najszybciej!:)
Fajnie ze odnalazles sie w nowych realiach! Oby szlo z gorki 🙂 Mowisz, ze nie czujesz ze cos sie skonczylo w Towim zyciu, ale zapwne przed dlugi czas bedziesz wracac myslami do tych 3 lat w podrozy 🙂 Trzymaj sie! I mam nadziej ze do zobaczenia kiedys! /Piotrek A. z AiR
Hej!
Do podróży myślami na pewno będę wracał i na pewno będę się szczerzył szeroko na te wspomnienia.
Co do nowych realiów to zobaczymy 🙂 Na razie nie mam powód do narzekań 😉
Do zobaczenia gdzieś kiedyś 😉
Z wielką przyjemnością czytałam wszystkie twoje wpisy na blogu. Ten ostatni czytało się tym przyjemniej, że w niektórych wydarzeniach niemalże uczestniczyłam. w końcu byłam świadkiem, jak wjeżdżałeś na podwórko swoim własnym autkiem. Trzymaj się ciepło w tej Warszawie. Do zobaczenia ponownie, mam nadzieję, że już niedługo.
Pozdrawiam. ciocia Marta
Haha no tak!
Chyba jesteś jedną z najwierniejszych fanów mojego bloga 😀
Następnym razem pomyślimy o jakimś zdjęciu, żebyś już całkowicie, pełnoprawnie była częścią historii na blogu 🙂
Do zobaczenia!
Piekna klamra do pieknej opowiesci. Przeczytalem bloga od deski do desk, dzieki za dobra lekture na wolne wieczory;) Ja bym zostawil on-line, chocby w takiej formie w jakiej jest, czemu wylaczac??
Haha Voytek 😀
Dzięki za czytanie i komentarze. Na razie blog zostanie online.
Czemu wyłączać? Czysto ekonomiczne powody: serwer i domena kosztują ;).
No zobaczymy. Może coś wymyślę 🙂
Oj Grześ, nie kuś tą kawą. Tak zachęcająco opisałeś Warszawę, że jeszcze się skuszę. Cieszę się, że znalazłeś nowe miejsce i nowy pomysł na swoje życie. Bądź szczęśliwy i realizuj swoje kolejne marzenia. A blog? Podejrzewam, że sam też zajrzysz do niego nie raz i powspominasz. Zostaw. Pa i do zobaczenia, pewnie u rodziców. Teresa Brzezińska
Cześć!
Wskakuj w Pendolino i widzimy się za kilka godzin!
Ale nie mam Thermomiksu, więc jak coś to weź swój ze sobą…
Do zobaczenia! 😉
Przeżywałem Twoją przygodę, bo kiedyś też miałem dylemat czy nie rzucić wszystkim i nie zacząć podróżować. Uważam, że mnóstwo ludzi naszego pokolenia miało podobnie, ale ostatecznie się na podróż nie decydując. Czytałem kiedyś książkę Tomka Michniewicza „Swoją Drogą” i jej fabuła oraz sposób w jaki została napisana kompletnie NIE dorównuje Twojemu blogu! Myślę, że śmiało mógłbyś go zamknąć, lecz tylko po to aby wydać książkę!
Domyślam się, że teraz masz inne rzeczy na głowie, ale Twoje przeżycia są wyjątkowo ciekawe, interesujące, odważne i wciągające – dla mnie to arcydzieło, które pokolorowałeś opisami i uzupełniłeś zdjęciami. Dzięki za Twój czas na Tworzenie tej relacji masz u mnie co najmniej browara 😀
Hej Mariusz!
Kopę lat!
Nigdy nie jest za późno, żeby rzucić wszystko i zacząć podróżować 😉
Porównanie do Michniewicza jest chyba grubo przesadzone, ale cieszę się, że blog się podobał. O to chodziło 🙂
To w takim razie wbijaj do Warszawy. Chcę mojego browara!
Cześć Grzesiek
Dziękuję raz jeszcze ża pełen inspiracji i super pomysłów blog.
Przyłączam się do przedmówców i proszę, nie wyłączaj a zamiast tego – pospisuj póki masz na świeżo wszystkie zdarzenia (pamięć po latach jest ulotna:))
Książka nawet jeśłi nie teraz to w przyszłości – byłaby super pomysłem!
Życzę Ci powodzenia
Anka z Zieleniewa