Przyszedł czas zostawić wybrzeże i udać się w głąb lądu. Jechałem w kierunku Queenstown. Góry ciągle mi towarzyszyły, ale stały się trochę mniejsze, bardziej wzgórzowate. Przez spory kawał drogi było relatywnie nudno, aż wreszcie droga została wciśnięta pomiędzy dwa jeziora: Wanaka i Hawea. I to była piękna jazda. Cały czas na brzegu jeziora, z górami w tle. Obóz rozbiłem relatywnie wcześnie nad zupełnie odosobnionym brzegiem jeziora. Znalazłem wspaniały garaż pod drzewem, wymieniłem żarówkę stopu i cieszyłem się chwilami relaksu ;).
Droga wraz z jeziorem ciągnęły się również następnego dnia. Pogoda się troszkę popsuła gdy dojeżdżałem do Wanaki. Słyszałem, że jest to bardzo malownicze miasteczko, jeszcze nie zatłoczone przed turystów, nad brzegiem jeziora. Jednak pogoda sprawiła, że rozgościłem się po prostu w bibliotece z internetem i w ostateczności w ogóle miasteczka nie zwiedziłem :).
Na noc wróciłem za to nad jezioro Hawea. Pogoda bardzo szybko się poprawiła i spędziłem przyjemny wieczór i noc nad jeziorem, kąpiąc się w nim i zażywając relaksu. Na tym kempingu było mnóstwo osób, które pracowały w pobliskich winnicach przy zbiorach winogron. Wieczorem wszyscy razem spędzali czas na kempingu. Jeden Niemiec był zapalonym pianistą. Wynalazł gdzieś pianino na sprzedaż za 200NZD(!!!!) i przytargał na kemping. I tak o to stało pianino i każdy kto chciał mógł na nim zagrać 🙂
Następnego dnia przedarłem się przez górki i dotarłem do Queenstown. Jeszcze może kilkanaście lat temu było to małe zapomniane miasteczko nad jeziorem Wakatipu. Obecnie zmieniło się w mekkę turystyki, centrum rozrywki i jest z musisz odwiedzić miejsc. Jak to wyglądało w rzeczywistości? Położenie miasta – rewelacja. Piękne jezioro otoczone górami i to miasteczko wciśnięte gdzie się dało, głównie w stoki wzgórz. Zabudowania utrzymane w takiej kamienno-drewnianej konwencji, dające przyjemny klimat górskiego miasteczka. Piękna przyroda i mnóstwo trekkingów dookoła. Istny raj, gdyby nie tłumy ludzi. Właściwie to było do przewidzenia. Skoro wszyscy turyści tam podążają to musi być tłoczno. Poczułem się jak na Krupówkach. Dodatkowo ceny również były dużo wyższe niż gdzie indziej. Tak więc mimo iż było to malownicze miejsce, spędziłem tam tylko dzień. Nocleg oczywiście nad brzegiem jeziora, jakieś 20km od Quenstown. W nocy nadeszła burza, a ja kolejny raz byłem szczęśliwy, że mogę spać w vanie zam
Następnego dnia pojechałem do Fiordland – najdzikszej, najbardziej niedostępnej prowincji Nowej Zelandii. Jak sama nazwa wskazuje – rejon składa się z pięknych fiordów, do większości z nich praktycznie nie ma dostępu, a wszystko stanowi park narodowy. Jest to tak dziewiczy teren, że co jakiś czas odkrywane są gatunki ptaków, uważane przez lata za wymarłe. Najsłynniejszy jest Takahe. Ludziom udało się złapać i opisać tylko 3 osobniki, pierwszy w 1849 roku, a ostatni w 1881 roku. W 1897 roku został uznany za gatunek wymarły. Ależ musiało być zdziwienie, gdy w 1948 roku okazało się, że Takahe żyją sobie w najlepsze na trudno dostępnych terenach Fiordlandu. Naukowcy z Nowej Zelandii ciągle mają nadzieję, że Fiordland kryje dużo więcej wymarłych gatunków. Wyznaczono nawet spore nagrody pieniężne za odnalezienie niektórych z nich 🙂 (Poniżej na zdjęciach dopiero droga do Fiordland)
Jedynym miasteczkiem w regionie jest Te Anau, kolejne małe, spokojne i piękne miasteczko ulokowane nad jeziorem. Odbyłem przyjemny spacer brzegiem jeziora i natrafiłem na małe sanktuarium zwierząt – miejsce, gdzie trafiają zwierzęta chore, np. z wypadków samochodowych. Oprócz pięknych papug i innych wspaniałych zwierząt była tam również para Takahe. Są to nieloty więc przebywały po prostu w dużej ogrodzonej zagrodzie. Moja kamera nie pozwoliła na dobre zdjęcie (ostatnie poniżej).
Cudowne widoki 🙂