Wylądowałem w Semarang w centralnej Jawie w Indonezji i moim oczom ukazał się zupełnie inny świat. Malezja to rozwinięty kraj. Indonezja jest dużo bardziej prowincjonalna i sielankowa.
Indonezja to ogromny i bardzo różnorodny kraj. Jest położona na uwaga… 17 508 wyspach(!) z czego ok. 6 tys wysp jest zamieszkałych! To oznacza, że aby spędzić jeden dzień na każdej zamieszkanej wyspie potrzeba ponad 16 lat! Wątpię aby istniał człowiek, który tego dokonał… Tak wygląda ogrom tego kraju. Ponieważ jest on wyspiarski jest niesamowicie różnorodny, zwłaszcza kulturowo. Każda wyspa jest inna, zamieszkują ją inni ludzie z innymi zwyczajami, kulturą i wierzeniami. Część wysp jest rozwinięta, część jest zupełnie dzika. Na Jawie co druga osoba ma iPhone’a, a na Papui żyją pierwotne plemiona w wioskach w dżungli… Jawa jest muzłumańska, Bali buddyjskie, Flores katolicka, a wiele wysp praktuje swoje własne wierzenia.
Bardzo chciałbym zwiedzić niedostępne i dziksze regiony tego kraju, zacząłem jednak od Jawy – największej wyspy, na której żyje połowa populacji tego 255-milionowego kraju.
Flaga Indonezji jest czerwono-biała, czyli odwrócona flaga Polski. Językiem urzędowym jest indonezyjski – sztuczny język na bazie malezyjskiego powstały, aby zjednoczyć ten welki kraj. Poza tym każda wyspa posiada swój własny język, np. jawajski na Jawie.
Wylądowałem na lotnisku w Semarang, lecz nie wjechałem do miasta. Od razu udałem się na wylotówkę. Moim celem było Plateau Dieng – płaskowyż otoczony górami, pełny wulkanów i ładnych jezior. Bardzo magiczne miejsce, położone 2000m n.p.m.
To co od razu mnie ujęło w Indonezji to przychylność ludzi. Znowu wszyscy się uśmiechali, każdy mówił „Hello”, autostop nie stanowił problemu. Ponieważ poruszałem się małymi lokalnymi drogami stanowiłem atrakcję dla mieszkańcow i często musiałem się zatrzymywać, bo każdy chciał zrobić sobie ze mną zdjęcie.
Droga do Plateau Dieng zajęła mi cały dzień. Jechałem na pakach ciężarówek, w TIRach oraz na motocyklach. Słońce przygrzewało niemiłosiernie, ale trochę to zignorowałem. W rezultacie spaliłem ręce, twarz i kark na piękny czerwony kolor :D.
Ostatnie 30km, już po ciemku (zachód słońca przed 18) złapałem motocykl, który zawiózł mnie do Dieng. Kręta górzysta droga, dużo frajdy… jednak zrobiło się ziiiimno…. temperatura w Dieng w nocy dochodzi do 10 stopni celcjusza. Jazda na motocyklu w krótkim rękawku nie należy do najrosądniejszych pomysłów.
Tak więc dojechałem do mojej destynacji szczękając zębami i czując poparzenia słoneczne jednocześnie :D.
W Dieng spędziłem trzy noce w namiocie rozbitym za jakimiś ruinami ;). W dzień chodziłem i eksplorowałem okolicę. Piękne jeziora, kratery, czynne wulkany (jeden groził wybuchem dwa miesiące wcześniej!). Jednocześnie pełno skromnych wiosek, mnóstwo pól uprawnych z warzywami.
Miejsce niesamowite i magiczne, trudno to opisać. Mam nadzieję, że zdjęcia dopowiedzą resztę 🙂
Czynne wulkany, smród siarki, gotująca się woda w kraterze, dym unoszący się spod ziemi, bulgające błotko, kolorowe jeziora i zwyczajni ludzie pomiędzy zajęci swoimi obowiązkami w polu czy w wiosce.
W czasie gdy przebywałem w Dieng Indonezja świętowała Dzień Niepodległości. W związku z tym odbywały się duże uroczystości. M.in. wielka parada ludzi z okolicznych wiosek przemaszerowała główną ulicą Dieng. Wszyscy przebrani w różne stroje ludowe, większość związana z lokalnymi wierzeniami. Były smoki, wojownicy, potwory itd. Na samochodach jechały orkierstry i zespoły przygrywające maszerującym.
Tak jak wspomniałem, spędziłem w Dieng trzy noce. Kolejnego dnia ruszyłem do Yogyakarty miasta na południu wyspy. Ponieważ głowna droga z Dieng była zamknięta dla samochodów (dobrze, że złapałem motocykl, inaczej bym się tam nie dostał :D) postanowiłem jechać samochodami okrężną drogą, przez małe, górskie wioski. Stop nie stanowił trudności, ale ludzie raczej pokonywali niewielkie odległości. Do Yogyakarty dotarłem więc późno wieczór.
Większość drogi pokonałem z tym miłym kierowcą 😉
Bardzo pyszne i ciekawe jest również jedzenie w Indonezji. Bazuje na ryżu lub makaronie jak zawsze, ale jest zupełnie inaczej doprawione (często oczywiście pikantnie do łez) :). No i popularne jest również jedzenie palcami, zwłaszcza na prowincji.
W czasie pobytu na Plateau Dieng zepsuł mi się aparat fotograficzny. Kolejny raz.. coś mnie nie lubią sprzęty… Jakość większości zdjęć jest więc przecięŧna, ze słabego smartphona.
Hej Grzesiu. Super przygoda, ekstra opowiadasz czujemy się z Giacomo jakbyśmy czytali jakąś super książkę przygodową. Kiedy dotrzesz do Włoch?
Pozdrowionka
Monika, Giacomo i Aurelio
Cześć Monia!
Haha. Raczej marny ze mnie pisarz i do książki przygodowej daleko. Ale dziękuję za komentarz i komplement.
Włochy na razie są z trochę innej strony globu. Ale kiedyś dotrę napewno!
Pozdrów Giacomo i Aurelio!
Pęknie Grześku, z wielką przyjemnością czyta się Twój dziennik 😉
Kibicuję, trzymam kciuki i nadal obserwuję,
Pozdrawiam
Bartek St. 😉
Cześć Bartku!
Dzięki za komentarz 🙂
Cieszę się, że ciągle czytasz 🙂
Pozdrawiam z Bali!