10-tego grudnia dotarłem do Kaikoury, tym samym zakończyłem na razie etap zwiedzania Nowej Zelandii. W Kaikourze czekała na mnie praca! Jakieś dwa tygodnie wcześniej zacząłem rozglądać się za opcjami, rozesłałem kilka CV, dostałem jakieś odpowiedzi i w rezultacie przyjechałem do tego miasteczka, aby zacząć pracować jako manager w małym hostelu.
Hostel był całkiem przyjemny, niewielki – na 40 gości. Nie wyróżniał się jakoś wybitnie na tle innych, powiedziałbym, że taki normalny, przeciętny hostel. Stwierdziłem, że rzeczywiście mógłbym tam popracować kilka najbliższych miesięcy. Oj, bardzo szybko zmieniłem zdanie.
Okazało się, że właściciel nie szuka managera, a kogoś „przynieś, podaj, pozamiataj”. I to nie byłoby jeszcze takie złe, gdyby nie jego nastawienie. Ten człowiek potrzebował niewolnika, na którym może się wyżywać, kląć i oczerniać. Był 50+ letnim nowozelandczykiem, który właśnie rozstawał się ze swoją partnerką (ponadto jest rozwiedziony). To ona zajmowała się hostelem do tej pory, dlatego teraz szuka managera. Jego nastawienie było straszne, zarówno do gości, których nie szanował zupełnie jak i do mnie – poniżając mnie i ubliżając mi kilka razy dziennie.
Bardzo szybko więc wznowiłem poszukiwania pracy. Stwierdziłem, że kilka dni wytrzymam, dopóki nie znajdę czegoś innego lub nie wymyślę jakiegoś planu. Na szczęście miałem jakieś odpowiedzi, i trwały rozmowy z kilkoma miejscami. Dobrze zapowiadający się był hostel w Christchurch, gdzie szukano kogoś na pozycję – Asystent Managera.
W Kaikourze zacząłem pracować we wtorek 11-tego grudnia, natomiast na piątek – 14-grudnia miałem wyznaczoną datę rozprawy w Christchurch (200km na południe). Tak więc wziąłem dzień wolny i ruszyłem zakończyć temat mojego wypadku. Przypomnę, że policjant prowadzący sprawę na miejscu wypadku powiedział, że nie mam się czym za bardzo przejmować, będzie grzywna – kilkaset dolarów i tyle. Tak więc w miarę bez stresu zjawiłem się w sądzie.
Zanim następuje rozprawa, oskarżony ma spotkanie z sądowym adwokatem, który będzie go reprezentował przed sędzią. Krótkie spotkanie na zapoznanie się ze sprawą, wyjaśnienie faktów, obranie linii obrony etc.
Zostałem więc wywołany przez panią adwokat. Przyniosła akta mojej sprawy i zadała jedno pytanie: „Czy jesteś przygotowany na to, że dziś stracisz prawo jazdy?” …
…
Biorąc pod uwagę, że mój van stoi zaparkowany na płatnym parkingu przed sądem, wszystkie moje rzeczy są 200km stąd na północ, a tracąc prawo jazdy tracę również dom, odpowiedź brzmiała nie.
Okazało się, że jestem oskarżony o nieostrożną jazdę i spowodowanie uszczerbku na zdrowiu (Careless driving causing injury), za co grozi grzywna do 4500 NZD, do 3 miesięcy pozbawienia wolności (nie oszukujmy się, nie w moim przypadku) oraz sędzia musi odebrać mi prawo jazdy na okres minimum 6 miesięcy.
To co było frustrujące to, że dokumenty te były sporządzone przez tego samego policjanta, który powiedział mi, żebym się nie martwił, nic mi nie grozi!
Dodatkowo okazało się, że motocykl nadawał się na złom i muszę zapłacić odszkodowanie w wysokości ponad 4000 NZD. Przypominam, że firma ubezpieczeniowa wycofała moje ubezpieczenie, gdy się dowiedzieli, że mój samochód został zmieniony, tak bym mógł w nim spać.
Adwokat jednak zasugerowała, żebyśmy złożyli podanie o przyznanie pomocy prawnej (Legal Aid) – jest to darmowy adwokat, przydzielany głównie osobom z niskimi dochodami, trudnymi sytuacjami życiowymi itp, ale ponieważ jestem obcokrajowcem, to powinien zostać mi przyznany. Ten ruch pozwolił nam opóźnić sprawę o miesiąc – do połowy stycznia. Dzięki temu mogłem samochodem wrócić do Kaikoury i zastanowić się co dalej.
Wracając do domu myślałem sobie, jakie to szczęście, że postanowiłem przełożyć sprawę sądową do Christchurch, a nie zakończyć temat jeszcze w listopadzie na północnej wyspie. Nie byłbym wtedy w stanie zwiedzić nic więcej… przynajmniej nie samochodem.
Tak więc trzeba było wziąć sprawy w swoje ręce. Dogadałem się z hostelem w Christchurch na rozmowę kwalifikacyjną na początku kolejnego tygodnia. Ten hostel to była bardzo istotna sprawa, oferowali zakwaterowanie, co w przypadku braku samochodu było kluczowe, a przede wszystkim był w miejscu rozprawy, więc mogłem łatwo iść do sądu czy spotkać się z przydzielonym adwokatem.
Zakończyłem też wspaniałą współpracę z hostelem w Kaikourze. Zaoferowałem właścicielowi, że mogę popracować jeszcze kilka dni, żeby miał czas na znalezienie kogoś innego, ale w bardzo eleganckich słowach powiedział, że nie jest zainteresowany. Spakowałem się więc i wróciłem do Christchurch, a własciwie nad jezioro Ellesmere nad którym obozowałem już wcześniej.
Nadszedł czas rozmowy kwalifikacyjnej. Udałem się więc do hostelu Foley Towers – bo o nim mowa. Jaki to był piękny hostel! Jakie ogrody, jaka miła atmosfera, jakie sympatyczne i śliczne managerki :D. Zdecydowałem, że bardzo chcę tam pracować, już nie tylko z powodu sprawy sądowej, ale po prostu dla atmosfery. Rozmowa rekrutacyjna przebiegła bardzo przyjemnie, z dwoma managerkami oraz właścicielką – bardzo elokwentną kobietą koło 50-tki. Dostałem informację, że mają jeszcze jakieś inne spotkania i dadzą mi odpowiedź w ciągu trzech dni.
Żeby nie siedzieć na tyłku i nie czekać na odpowiedź postanowiłem jeszcze coś zwiedzić. Udałem się nad jezioro Tekapo. Piękna wspaniała trasa, kwiaty kwitnące po obu stronach i górskie jezioro z pięknym kolorem wody. Za jeziorem Tekapo znajduje się drugie Pukaki, nad którym zaparkowałem samochód, ugotowałem kolację i otworzyłem wino. Jak było pięknie zobaczyć możecie na zdjęciach poniżej.
I tak sobie piję wino i się relaksuję, a tu nagle dzwoni telefon: „Grzegorzu, nie będziemy owijać, bardzo się nam spodobałeś, zaczynasz pracę jutro rano”. Trochę się właścicielka (Janet) zdziwiła, gdy się dowiedziała, że zdążyłem już odbyć 4 godzinną podróż i pije wino nad jeziorem. Ale ustaliliśmy, że w takim razie następnego dnia warto żebym został gdzie jestem i pozwiedzał, a w pracy mam się zjawić za dwa dni popołudniu.
Kolejnego dnia postanowiłem jechać do Mt Cook National Park – park narodowy u podnóża najwyższego szczytu Nowej Zelandii – Mount Cook (3724 m n.p.m). Do przejechania miałem zaledwie 60km, lecz jak tylko ruszyłem to moje koło zaczęło niesamowicie skrzypieć. Mocno zestresowany (to mogło być coś poważnego i niezbezpiecznego) dojechałem jednak do parku, odbyłem 3 godzinny trekking. Pogoda była kiepskawa a ja się spieszyłem, żeby jeszcze jakiegoś mechanika może odwiedzić, miałem 300km do przejechania, a dźwięk z koła brzmiał poważnie. Tak więc trekking nie cieszył mnie zbytnio (pojechałem tam drugi raz za jakiś czas).
Następnie nadrobiłem kilka kilometrów do jedynego miasteczka w okolicy Twizel. Tam jedyny otwarty mechanik bardzo niechętnie oderwał się od swojej kawy, stwierdził, że on nie wie skąd ten odgłos, ale nie jest to nic poważnego i że jak mi przeszkadza to mogę radio głośniej podkręcić… Wspaniała porada 🙂
Tak więc z piskiem i zgrzytem koła pojechałem na noc nad jezioro, w to samo miejsce gdzie poprzednio planując, że po prostu będę jechał bardzo wolno i ostrożnie do Christchurch. Gdy wstałem następnego dnia i ruszyłem, okazało się, że magicznie dźwięk zniknął… Tadaaaam. Najprawdopodobniej był to jakiś kamień, który ugrzązł pomiędzy szczękami hamulcowymi a tarczą czy coś w ten deseń. Najważniejsze, że dźwięk minął a ja bez przeszkód wróciłem do Christchurch, aby zacząć nowy rozdział jako Asystent Managera w Foley Towers!
Na koniec pokaże Wam jeszcze bardzo nowoczesny, w pełni komputerowy system prowadzenia rezerwacji w hostelu w Kaikourze.
Ale to nie wszystko. Poniższe urządzenie służyło do płatności kartą. Jest to najnowocześniejsza technologia, bezprzewodowa transmisja danych, nie trzeba nawet zasilania!
Należy umieścić kartę na srebrnej płytce, a na niej blankiet bankowy. Następnie przesuwając dużym suwakiem odciskało się dane z karty i dane hostelu na blankiet. Następnie wystarczyło tylko zadzwonić do banku, podać te wszystkie dane i poprosić o autoryzację transakcji. Jeśli autoryzacja przebiegła poprawnie, to blankiet zanosiło się do banku i czekało na pieniądze. Jeśli autoryzacja była negatywna to trzeba było biegać po hostelu szukając właściciela karty z prośbą aby zapłacił gotówką. Proste, szybkie i niezawodne. A nie jakieś płatności zbliżeniowe czy inne wymysły.
Bardzo jestem ciekawa co z tą Twoją sprawą…jak to się skończy… Widoki cudne… I tak mało tam XXI wieku
Hej Gosiu,
Będzie wszystko opisane w kolejnych postach 🙂
Widoki nieziemskie i to dosłownie na każdym kroku. Haha życie w Nowej Zelandii płynie wolniej, więcej relaksu, mniej stresu. XXI wiek może poczekać 😉
Pozdrawiam!