Długo nie odpoczywałem po trekkingu nad Bajkałem. Dzień później postanowiłem jechać do Arshan – wioski położonej w Sajanach, 120km od Słudzianki,w której byłem.
Arszan w języku Buriatów oznacza świętą wodę. Miejscowość ta jest uzdrowiskiem. Spływa do niej z pobliskich gór rzeka bogata w magnez i inne składniki mineralne. W pobliżu są również gorące źródła. Tak więc w tym kurorcie (znowu jest to syberyjski standard) można zarówno leczyć się pijąc wodę jak i kąpiąc się w termalnych basenach.
Druga atrakcją Arshan są wodospady, lecz przyznam szczerze, totalnie nie ma się czym chwalić, no chyba, że coś pominąłem. 🙂
Nie mogę tego natomiast powiedzieć o Sajanach, pięknych górach wysokości Tatr, lecz trochę innej urody.
Ponieważ ciągle byłem wyczerpany po trekkingu nad Bajkałem i dodatkowo bolało mnie naciągnięte ścięgno przy kostce postanowiłem zrobić tylko lekki spacer do wodospadów i nie wysilać się zbytnio. Los jednak chciał inaczej 😛
Dzień zaczął się standardowo. Spałem w namiocie nad rzeką, więc wstałem, zjadłem śniadanie, spakowałam swój dobytek i z całym plecakiem ruszyłem szukając wodospadów. Trasa lekka, po lesie, takie nasze Beskidy i po 20 minutach podziwiałem pierwszy wodospad. Szału nie było, szybko poszło więc zacząłem szukać i kolejnego.
Niestety infrastruktura okazała się być na poziomie zerowym. Zero informacji turystycznych, zero map, zero oznaczeń szlaków. W końcu znalazłem dwójkę dorosłych ludzi z nastolatką, którzy wskazali mi stromą ścieżkę mówiąc, że wodospady są za tą górą. No dobra! Plecak na plecy i ruszyłem powoli pod górę. Ta sama trójka ludzi minęła mnie po drodze (mieli tylko małe plecaczki, ubrani ma sportowo), uznałem więc, że też tam idą i dobrym pomysłem będzie podążać za nimi. Zwłaszcza, że za górą było wielkie koryto rzeki i zero śladów, w którą stronę w ogóle iść.
Mijaliśmy piękne doliny, szliśmy po głazach w korycie rzeki, czasem po lesie, przechodziliśmy przez wiele mostków nad rzeką zrobionych po prostu z dwóch kłód sosny syberyjskiej. Oni szli swoim tempem, a ja próbowałem nadążyć z kilkunastokilogramowym plecakiem i trochę bolącą nogą. Zatrzymaliśmy się wreszcie po prawie trzech godzinach. Ale nie było wodospadów, była tylko przerwa na herbatę. I wtedy się dowiedziałem. Nie szli na wodospady, te już dawno minęliśmy. Szli zdobyć jakiś szczyt (nazwy niestety nie zapamiętałem). Do szczytu jeszcze jakieś 2h a potem inną trasą do Arshan.
Jak już pisałem oznaczeń żadnych nie było, ścieżek na kamieniu ciężko szukać, więc samotny powrót nie byłby najlepszym pomysłem. Poszedłem więc razem z nimi. Na szczyt ostatecznie nie dotarliśmy, gdyż pomyliliśmy drogę, ale mały spacer do wodospadów i tak przerodził się w dziesięciogodzinny trekking.
Ale było warto. Niestety zdjęcia nie oddają urody gór i potęgi rzeki.
Takie trekkingi z przypadku i zaskoczenia są najlepsze. 🙂
Nigdy nie wiesz jaki ogrom Cie czeka!