Doświadczyć Mongolii – część 1.

Ten post będzie trochę inny niż poprzednie. Nie skupię się na miejscach a na samej podróży.

Po opisanym wcześnie trekkingu wróciłem na chwile do Ulan Bator. Mialem zamiar spędzić tam dwie noce, żeby jeden pełny dzień odpocząć, napisać zaległe posty na bloga, zrobić pranie itp.

U hostki, którą polecili mi rosyjscy, nowi znajomi spotkałem troje Polaków. Tak nam się dobrze spedzało czas razem, że po dwóch nocach postanowiliśmy spędzić jeszcze jedna razem na górce z widokiem na Ułan Bator. Marta i Kajtek to kuzyni, którzy podrózują w podobnym do mojego kierunku. Mają ze soba hulajnogi do przemieszczania się po miastach, a  po drodze robią bańki mydlane reperując budżet podróżniczy. Tomek podróżuje sam, również ma hulajnogę, pisze książkę o swoich podróżach, a po drodze zahacza różne wolontariaty. Wszyscy troje pochodzą z Białegostoku. Dobrze było porozmawiać w natywnym języku zwłaszcza, że wszystkich nas łączyła jedna pasja – podróże.

DSC03773

 

DSC03770

Po rozstaniu z Martą i Kajtkiem wraz z Tomkiem ruszyliśmy na wylotówkę. Tomek miał do pokonania 80km do jakiegoś kempingu na wolontariat, ja dziesięć razy więcej – celem było jezioro Khovsgol na północy Mongolii. Początek był trudny. Wyjechać z miasta ciężko, bo wszyscy chcą pieniądze. Dodatkowo bariera językowa jest ogromna. Mimo, że znaliśmy kilka zdań po mongolsku tubylcy nie potrafili nas zrozumieć. Jakoś wreszcie po godzinie udało nam się wydostać ze stolicy i przejechać te 80km.

DSC03792

Po pożegnaniu z Tomkiem kontynuowałem podróż sam. Pod wieczór dotarłem do wioski Bayannuur, jakieś 140km od Ułan Bator. Tam mili panowie policjanci dali mi na migi znać, żebym sobie usiadł na krawężniku i odpoczął, a oni zajmą się resztą. 😀 Zatrzymywali do kontroli każde auto, ale z łapaniem stopa nie poszło im najlepiej. O 23 stwierdziliśmy wspólnie, że to raczej nie ma sensu i że rozbiję namiot w pobliżu i spróbuję z rana. 😉

DSC03838

Przed zaśnięciem zerknąłem jeszcze na google maps i okazało się, że drogę którą chciałem jechać na jezioro minąłem kilkadziesiąt kilometrów wcześniej. Zdziwiony spojrzałem na papierową mapę, którą się po drodze kierowałem, a na niej droga była dopiero przede mną. Położyłem się spać w lekkiej konsternacji, ale zdecydowałem trzymać się papierowej wersji. Najwyżej dojadę gdzieś indziej:)

Nie chwaląc się następnego dnia poszło mi trochę lepiej niż policjantom i po 15 minutach jechałem dalej. Sympatyczne małżeństwo mówiące po rosyjsku zaproponowało, że albo mogę jechać z nimi nad jezioro, ale tam aut za wiele nie będzie, albo mogą mnie zawieźć do miejsca, gdzie ich koleżanka ma gastronomię i ona pomoże mi złapać coś w stronę jeziora. Przystałem na drugą opcję, a po drodze minęliśmy skrzyżowanie z moją drogą z papierowej mapy.

Dojechaliśmy więc do miejsca, gdzie 10 różnych kobiet, w 10 różnych jurtach oferuje to samo jedzenie za te same pieniądze. Koleżanka kierowcy nie kwapiła się do pomocy przy łapaniu stopa. Może to i lepiej mając w pamięci panów policjantów. Dostałem za to herbatę i zupę. Po dwóch godzinach znalazła się pokaźna 9-osobowa rodzina w busiku, która zgodziła się mnie podwieźć do Rashaant. Po zerknięciu na mapę ujżałem wioskę pośrodku niczego, ale w dobrym kierunku. No to pojechałem.

DSC03818

Po godzinie jazdy zjechaliśmy z asfaltowej drogi w udeptaną wśród stepu. I tak jechaliśmy kolejne 4 godziny. Droga była gorsza od tych dla ciągników do pola w Polsce. 4 godziny podskoków w fotelu i tłuczenia głową albo o szybę albo o sufit. Skrzyżowania dróg, rozwidlenia, zero oznaczeń i tylko kierowca jakimś cudem wie którą ścieżkę wybrać. A czasem bawi się w odkrywcę i jedzie środkiem stepu wytyczając nową drogę.

DSC03837

DSC03821

Po drodze zahaczyliśmy o jakichś znajomych w prawdziwej jurcie. Uraczyli nas herbatą i czymś w rodzaju małych suchych pączków bez nadzienia, które zajadało się z masłem podanym w wielkim wiadrze. Na środku jutry gotowało się jedzenie, a przy drzwiach nad dymem suszyło się mięso.

DSC03843

DSC03844

Wreszcie późnym popołudniem dotarliśmy do Rashaant. Postanowiłem zostać tam na noc, gdyż po pierwsze miałem dosyć jazdy na dziś, a po drugie zero samochodów. Ledwie ruszyłem z plecakiem chcąc pospacerować po wiosce, a podwózkę zaoferował lekko wstawiony Mongoł na motorze. Pojechaliśmy do stada krów za wieś, gdzie po krótkiej naradzie z dwoma, również wczorajszymi kolegami zabrał mnie do siebie do domu. Mogłem rozbić namiot w ogródku, dostałem herbatę i chleb z masłem a na danie główne weszła gotowana głowa kozła. Człowiekowi potrzeba trochę głodu i wszystko smakuje jak w najlepszej restauracji. Nawet gdy dostaje się do ręki kawałek szczęki w celu wygryzienia dziąseł spomiędzy zębów. Na deser była wódka, a do namiotu dostałem jeszcze spory zapas airagu.  Narodowy alkohol Mongolii powstaje z mleka klaczy, które należy mieszać przez minimum 3 dni po kilka godzin. Taki Kumys ma kilka procent alkoholu i nadaje się do picia. Można go jednak przedestylować i otrzymać airag – coś wódkopodobnego 15 – 30%. Smakuje parszywie, jak sfermentowane mleko, ale darowanej klaczy nie zagląda się w zęby i z wdzięcznością popijałem przed zaśnięciem i jeszcze następnego dnia łapiąc stopa.

DSC03852

DSC03861

No i właśnie. Wstałem ok. 8, dostałem jeszcze herbatę i chleb z masłem i poszedłem na wylotówkę, a właściwie na 5 wylotówek na raz, bo to ciągle tylko udeptany step i wolność wyboru. Od 10 do 15 minęło mnie 6 samochodów, ale na szczęście siódmy zabrał. Dwóch mężczyzn odwoziło jakieś dziewczynki do Moron, czyli 90 km od jeziora! Jeśli narzekałem na drogę dnia poprzedniego to wycofuję to. Tym razem doszła jeszcze do pokonania góra, droga przez las pomiędzy korzeniami i łąki z trawą po maskę. Ale po 3h dotarliśmy do asfaltu, a później do miasta. Po drodze zrobiliśmy sobie kilka zdjęć, które kierowca bardzo chciał mieć, więc jeździliśmy jeszcze godzinę po mieście szukając punktu, gdzie możemy je wywołać. Wyglądało jakby potrzebował alibi dla żony, ale nie moja sprawa ;). W zamian obiecał odwieźć mnie do swojej siostry, która pomoże mi dostać się nad jezioro. Pomoc siostry polegała na zaprowadzeniu mnie na dworzec i cichemu ulotnieniu się.

DSC03871

DSC03887

DSC03882

Poszedłem więc na wylotówkę i zatrzymało się pierwsze auto. Kierowca był właścicielem kempingu nad jeziorem. Przez całą drogę nie mógł zrozumieć, że nie mam pieniędzy na nocleg w jego przybytku i wmawiał mi, że po prostu jestem chciwy. Ale zapytał czy jestem głodny i gdy odparłem, że troszkę (mówił po rosyjsku) zaoferował posiłek po drodze. Po jedzeniu okazało się, że to ja mam za niego zapłacić. Oczywiście zapłaciłem, za niego również, a on uznał to jako kolejny dowód, że mam pieniądze tylko jestem chciwy. W takim klimacie dojechałem wreszcie nad jezioro Khovsgol.

Dużo ludzi uprzedzało mnie, że to bardzo turystyczne miejsce, a lokalni ludzie zaślepieni są pieniędzmi. Ostatni kierowca zdaje się to potwierdzać.

Post wyszedł trochę długi, ale wierzę, że dało się przebrnąć:). Na koniec jeszcze trzy zdjęcia z drogi:

DSC03894

DSC03830

DSC03873

 

 

2 Comment

  1. Dorota Dąbrowska says: Odpowiedz

    Czy ktoś Ci powiedział, że jesteś „Szaaaalooooonyyyyyyy”?
    Bo słowo „odważny” jest za słabe.
    Fakt jest jeden- to co zobaczysz na własne i co przeżyjesz tego nie zapomnisz.

    1. Grzegorz Burda says: Odpowiedz

      Haha. Mysle ze do szalenstwa jeszcze daleko 😉

      A zgadzam sie. wspomnienia i doswiadczenie po tej podrozy zostana i to jest chyba najcenniejsza pamiatka!

Dodaj komentarz