Po Pekinie ruszyliśmy na południe. Celem było stare miasteczko Pingyao oddalone 500 km od Pekinu. Jakoś się ociągaliśmy i na wylotówce postawiliśmy plecaki o 19, gdy już robiło się ciemno. Autostrady w Chinach są płatne i przy wylocie z każdego miasta stoją bramki, za którymi łapanie stopa jest banalne. Znowu zaopatrzeni w list autostopowy wkrótce złapaliśmy samochód do miasta w połowie naszej drogi. Nasz kierowca i jego brat kupili właśnie samochód i dwoma pojazdami wracali do domu, a przynajmniej taką teorię wysnułem w głowie, bo komunikacja ograniczała się do minimum na jakie zezwalał google translator ;). Dojechaliśmy do miasta docelowego, a tam czekał na nas pokaz gościnności chińczyków. Zostaliśmy zaproszeni na kolacje do ulicznej restauracji. W Chinach często i gęsto gotowanie i jedzenie odbywa się na ulicy, a budynek służy jako zaplecze, magazyn itp. Kolacja była obfita, naliczyłem 6 misek z różnymi przysmakami, do tego sporo piwa. Gdy już się najedliśmy pod korek przyniesiono wielkie miski zupy! Po kolacji wtoczyłem się do samochodu marząc już tylko o łóżku i trawieniu, a jak wiadomo marzenia się spełniają i oto podjechaliśmy pod hotel, gdzie kierowca zapłacił za wspaniały dwuosobowy pokój! Spało się tak dobrze, że zastanawiałem się czy nie porzuć mojego planu podróży i nie wydać wszystkich pieniędzy na wakacje all inclusive :D. Rano zjedliśmy śniadanko i kierowca odwiózł nas na wylotówkę. No właśnie, niby kierowca był z tego miasta, a spał z nami w hotelu… niech żyje translator google 😉
Na wylotówce złapaliśmy młodą parę z synem. Zaczął się pokaz chińskiej gościnności – odcinek 2. Brzuch trawił jeszcze olbrzymią kolację, gdy zajechaliśmy pod restaurację, gdzie za 30 yuanów (18zł) można jeść do woli. Zapłacił oczywiście kierowca, a u nas wyewoluował chyba drugi żołądek. Po obiedzie małżeństwo zdecydowało się nadrobić 100 km, aby zawieźć nas do celu. Na odchodne dostaliśmy 3kg jabłek. Dodatkowo zaoferowali pożyczkę pieniędzy ze zwrotem po powrocie do Polski, po tym jak nie do końca zrozumieli ideę podróży nisko budżetowej. Ale czujecie to?! Byli gotowi pożyczyć pieniądze obcym ludziom, poznanym godzinę wcześniej, z którymi nawet średnio byli w stanie się porozumieć! Niesamowicie dobrzy ludzie!
Pingyao to stare kamienne miasto. Ponieważ normalnie żyją tam ludzie wejście do starego miasta było darmowe. Jednak już wszystkie baszty, świątynie, mury i bramy oczywiście płatne. Część turystyczna miasta jest pełna straganów i sprzedawców, ale jest też druga, bardziej autentyczna, surowa, gdzie żyją mieszkańcy. Spacer po uliczkach przenosi nas w inny świat. Wszędzie szary kamień, uliczki wąskie więc ruch samochodowy zastąpiony skuterami elektrycznymi i rowerami, zamiast autobusów odpowiedniki naszych meleksów. Zamiast ciężarówek na budowe jeżdżą dziwne pojazdy z jednym kołem z przodu i silnikiem jak z ciągnika rolniczego.
Zresztą popatrzcie na zdjęcia.
Z Pingyao ruszyliśmy do Xian. Tym razem bez szczególnych przygód dotarliśmy do celu.