Do Tajlandii powróciliśmy dosłownie na kilka dni i tranzytem zmierzaliśmy w kierunku Laosu – następnego kraju na naszej drodze.
Od razu odczuliśmy wielką ulgę po Mjanmarze, który zmęczył nas okrutnie pomimo, że jesteśmy bardzo szczęśliwi, że zobaczyliśmy ten kraj. W Tajlandii jednak wszystko idzie łatwo i lekko. (Apropo „taj” po tajsku znaczy „wolny” 🙂 ). Ludzie wiedzą co to autostop i w zasadzie bez zbędnego tłumaczenia i pytań wskakuje się na pakę pickupów i jedzie przed siebie. Drogi duuużo lepsze, nawet te lokalne i samochody jadące 100km/h. Widok namiotu też nikogo nie dziwi i nie ma problemu z rozbiciem go dosłownie gdziebądź.
Droga do granicy z Laosem zajęłaby nam dwa dni, ale po drodze postanowiliśmy zahaczyć o małe turystyczne miasteczko Chiang Khan położone na granicy z Laosem. Dotarliśmy tam po dwóch dniach jazdy, a pomysł okazał się strzałem w dziesiątkę!
Miasteczko usytuowane jest nad Mekongiem, piękną, leniwie płynącą, najważniejszą rzeką w Azji południowo-wschodniej. Na Chiang Khan składa się główna ulica przelotowa, równoległa do niej mała uliczka pełna kramów z pamiątkami i jedzeniem, tętniąca życiem zwłaszcza wieczorem, z ładnymi drewnianymi domkami i hotelikami oraz deptak wzdłuż brzegu rzeki. Bardzo przyjemny spokojny klimat. Turystów nie za mało, nie za wiele, głównie tajowie (miasteczko nie leży przy żadnej trasie turystycznej, więc obcokrajowców bardzo znikoma ilość). Dodatkowo na końcu miejscowości przy samej rzece znaduje się pas zieleni i pole namiotowe, na którym można rozbić namiot totalnie za darmo. Miejsce należy do komendy policji, która dodatkowo udostępnia turystom łazienki z prysznicami, gniazda oraz wi-fi. Wszystko bez żadnych opłat!
Spędzilimy więc tu dwie noce odpoczywając po Mjanmarze, leżąc, czytając książki, pisząc bloga. Miejsce tak spokojne i urokliwe, że mieliśmy straszną chęć zostać tu dłużej, jednak przygoda wzywa! 😀
Sprzed namiotu mogliśmy obserwować piękne, czerwone zachody słońca nad Mekongiem.
Dodatkowo 7km od miasteczka jest góra Phu Tok (niewielka – coś ponad 300m), na którą wyruszyliśmy pieszo na wschód słońca. Nie dotarliśmy o własnych siłach na sam szczyt, gdyż u podnóża góry należało zapłacić za wstęp, w cenie którego był wywóz do góry na pickupie :). Spodziewaliśmy się w miarę samotnego poranka, ale okazał się, że to bardzo popularna atrakcja tutaj (jedyna:p) i razem z nami na górze były setki turystów. Widok jednak rekompensował mały tłok! Piękne doliny spowite mgłą i wystające nad nią odosobnione wzgórza. Zachwycaliśmy się długo! 🙂
Z Chiang Khan ruszyliśmy już na granicę by wieczorem wkroczyć do Laosu po słynnym moście przyjaźni tajsko-laotańskiej niedaleko Vientianu.