Dotarliśmy stopem do Hanoi, stolicy Wietnamu. Bardziej niż na zwiedzaniu miasta skupiliśmy się na dwóch misjach. Pierwszą było znalezienie małego używanego laptopika. Stwierdziłem, że ciężko będzie znaleźć serwis, który w ciągu jednego lub dwóch dni wymieni wyświetlacz w tablecie. Dodatkowo uznałem, że na netbooku pisanie bloga, sprawdzanie informacji itp pójdzie szybciej i prościej. Drugą naszą misją było kupno motocykla. Chcieliśmy przejechać z Hanoi do Sajgonu – przez cały Wietnam na motocyklu. Wbrew pozorom nie jest to jakiś wielki wyczyn i sporo turystów tak robi.
Ale zacznijmy od netbooka. Wyczytaliśmy w internecie, że jest niedaleko naszego hostelu ulica na której jest pełno sklepów i serwisów z używanymi laptopami. Poszliśmy więc tam i zaczęliśmy wypytywać o netbooki. Chodziło o mały, używany komputerek, taki 10 – 11 cali, żeby był lekki i tani. Sklepy wyglądały jak stos elektrośmieci. Zazwyczaj kilka wystawionych laptopów na półkach a w koło jakieś zużyte klawiatury i dosłownie stosy komputerowych rupieci. Ale najlepsze z tego wszystkiego były próby dogadania się z Azjatami.
Inna sytuacja. Widzę w witrynie dokładnie taki netbook o jaki mi chodziło. Uradowani wchodzimy do sklepu i pokazujemy palcem, że ten, właśnie ten. Pani mówi, że nie. Ale jak to? Jest na witrynie, ja chcę go kupić. Pani mówi, że nie… że zepsuty. Taką sytuację mieliśmy kilka razy.
Innym razem znaleźliśmy lepiej zaopatrzony sklep i uwaga… były trzy netbooki! Ucieszony biorę do ręki, rozsiadam się przy stole. Otwieram pierwszy… brak ekranu… otwieram drugi… nie uruchamia się… Otwieram trzeci… po 5 minutach stwierdzam, że nie działa w nim połowa rzeczy. Sprzedawca się tym nie przejął, odłożył z powrotem na półkę i zajął się swoimi sprawami.
Netbooka udało się jednak kupić. Jeden jedyny działający na całej ulicy, na której było z 30 sklepów komputerowych. Zapłaciłem dużo drożej niż zapłaciłbym w Polsce, ale co było zrobić.
Czas na drugą misję, czyli motocykl. Okazało się, że ponieważ wielu turystów rusza na motorze przez Wietnam to zarówno w Hanoi jak i Sajgonie są warsztaty, które skupują i sprzedają motocykle. Odwiedziliśmy dwa takie warszataty i wybraliśmy dobrą cenowo ofertę i nie najgorzej wyglądający motocykl. Właściwie do wyboru były tylko trzy rodzaje motocykli: Honda Win z manualną skrzynią biegów, Honda Wave – skuter półautomatyczny i Yamaha Nuevo – skuter automat. Wybraliśmy Hondę Win jako najtańszą opcję z łatwością montażu mocowania na dwa plecaki i większą frajdą jazdy :D.
Wybór motocykla jest trochę loterią, gdyż ciężko tak na prawdę go sprawdzić w ciągu kilku minut. Dodatkowo ani ja ani Paulina nie jesteśmy mechanikami, więc sprawdziliśmy tyle ile się dało, odbyłem jazdę próbną i po drobnych negocjacjach ceny dobiliśmy targu.
Z perspektywy czasu zdradzę, że nie trafiliśmy najlepiej. Problemy zaczęły się właściwie od razu. Następnego dnia pod motocyklem zobaczyłem kałużę oleju. Dodatkowo maszyna szarpała mocno na drugim biegu. Wróciliśmy do warsztatu i pracownicy za darmo w ciągu pół godziny rozkręcili skrzynie biegów i złożyli z powrotem.
Olej przestał cieknąć a „dwójka“ działała normalnie… przez jeden dzień. Nie wróciliśmy już do warsztatu, gdyż uznaliśmy, że „naprawią“ tak jak poprzednio i nie ma to większego sensu.
W Hanoi spędziliśmy trzy noce, byliśmy mocno zaaferowani zakupami więc miasto zwiedzaliśmy bardziej przy okazji. O Hanoi już pisałem, byłem tam na drodze do Mui Ne. Trochę prowincjonalne miasto z ładnym ale zatłoczonym starym centrum. Stolica, w której na jednej ulicy są pamiątki dla turystów a obok warsztaty, w których można kupić aluminiowe stojaki czy piece. Kolejna uliczka to turystyczne restauracja, a kawałek dalej ulica ze sklepami z drabinami. To jest właśnie bardzo ciekawe w Azji. Podobne do siebie sklepy nie są rozstrzelone po całym mieście, a wszystkie na jednej ulicy. Jest ulica z komputerami, inna z miotłami, a kolejna ze sprzętami BHP. Na tej ulicy naprawia się pralki, a na kolejnej kupuje tkaniny. Zupełnie inaczej niż u nas oni mają konkurencję cały czas na oku 🙂