Z Hanoi ruszyliśmy na południe. Pierwszy nasz cel to Hue – 600km, 3 dni jazdy. Okazało się, że w Wietnamie można zmarznąć i zmoknąć i to całkiem poważnie. Pierwszy dzień był cały zachmurzony i temperatura spadła do 16 stopni. Ubrani w odzież termiczną, polary, kurtki i tak zmarzliśmy na motorze niemiłosiernie. Nie było nawet gdzie się nagrzać, gdyż wszystkie knajpki po drodze były albo na otwartej przestrzeni albo brakowało frontowej ściany. Noc spędziliśmy w namiocie, grzejąc się tanim bimbrem ryżowym domowej roboty. Drugiego dnia do zimna doszedł również deszcz. Więc zimni i przemoczeni na noc wzięliśmy pokój w jakimś hoteliku, gdzie zalegliśmy pod pościelą po gorącym prysznicu i oglądaliśmy wietnamską telewizję. Rzeczy mieliśmy mocno przemoczone, w butach chlupało, ale trzeba było jechać dalej i trzeci dzień spędziliśmy również w deszczu.
Nie tak sobie wyobrażaliśmy naszą cudowną przygodę na motocyklu :P. Deszcz i zimno nie sprawiało nam frajdy. Dodatkowo motocykl okazał się być totalnym wrakiem i przynajmniej raz dziennie byliśmy z nim w warsztacie. A to przebite koło, a to znowu odpadły śrubki od rury wydechowej (silnik ma tak mocne wibracje że śrubki wypadają). To z kolei iskra słabo działała i silnik przerywał, czy np przednie światło przestało świecić. Naprawy zwykle kosztowały kilka złotych, poważniejsze ok dwudziestu. Jednak codziennie coś się psuło. No i ciągle nie działał drugi bieg, co bardzo utrudniało czasem jazdę pod górę.
W nie najlepszych nastrojach więc zabunkrowaliśmy się w hostelu w Hue. Następnego dnia pojechaliśmy zobaczyć miasto. Miasto będące ważnym ośrodkiem w czasach naszego średniowiecza posiada sporą starówkę, na której praktycznie nic nie ma ;). Bardzo ładne kanały, mury, sporo zieleni i stare, małe zabudowania. Całkiem przyjemne miasto, ale też nic jakiegoś szczególnego i wyjątkowego. Pojeździliśmy i pochodziliśmy chwilę po mieście i ruszyliśmy dalej. Chcieliśmy jak najszybciej dostać się na południe, gdzie pogoda była dużo lepsza. Z Hue wyjechaliśmy w deszczu. Na szczęście szybko ustał i z każdym kilometrem pogoda się poprawiała. Temperatura rosła, a z pomiędzy chmur zaczęło nieśmiało przebijać słońce. Cel kolejny to Hoi An oddalone o 160km stare portowe miasto kolonialne założone przez Portugalczyków.
Po drodze przejechaliśmy przez Da Nang – piękne, nowoczesne miasto, z drogą biegnącą wzdłuż plaży. Dawno nie widzieliśmy tak nowoczesnego i ładnie zaprojektowanego miasta. Z Da Nang do Hoi An droga biegła przez góry. Było niesamowicie malowniczo. Kręta droga pnie się w lesiste góry tuż nad brzegiem morza. Jazda motocyklem bez drugiego biegu najłatwiejsza nie była, ale widoki rekompensowały wszystko i podróż jednośladem zaczęła nabierać kolorów i sprawiać frajdę.
Motocykl oczywiście dalej psuł się przynajmniej raz dziennie. A to rura wydechowa znowu odkręcona, a to motocykl nie chce palić, a to kranik się zatkał.. Cały czas coś. Jednak w jeden dzień udało się dotrzeć do Hoi An.
Miasteczko śliczne, portowe, piękne kanały i rzeki, stare pomarańczowe budynki z drewnianymi ozdobami, ładnie odrestaurowane. Ulice zdobią niezliczone ilości lampionów nadających romantyczny klimat wieczorem. Hoi An jest wpisane na listę UNESCO, dlatego udało się miastu zachować ładny charakter i powstrzymać kicz i azjatycką tandetę. Spędziliśmy tam dwa dni, głównie spacerując i ciesząc się ładną pogodą i przyjemnym miastem. Mała ciekawostka: w Hoi An można zamówić sobie dowolne ubranie, nawet pokazać zdjęcie w Internecie i zostanie ono uszyte w ciągu jednego dnia 🙂
W Hoi An też mieliśmy ambitną misję. Naprawić skrzynię biegów w motocyklu. Wiedziałem, że będzie to kosztowne zadanie i niezbyt łatwe. Po wizycie w kilku warsztatach i mozolnym tłumaczeniu ktoś wreszcie zgodził się naprawić go w ciągu 24h. Koszt to niestety 270zł. Chcieliśmy jednak jechać w góry do Dalat, co bez „dwójki” byłoby niemożliwe. Dodatkowo ten motocykl należało kiedyś sprzedać. Z zepsutą skrzynią cena byłaby mizerna.
Mechanika poprosiłem również o naprawę paru drobnych rzeczy. Tylne światło nie działało, hamulec słabo. Następnego dnia poszedłem po odbiór motocykla. Pan chwali się, że wszystko działa, nawet kierunkowskazy skleił i zrobił jakieś inne pierdołki. Wsiadam na motocykl, jazda testowa i co? Honda na „dwójce“ jak szarpała, tak szarpie. Cały dzień zmarnowany! Gościu wsiada ze mną na motocykl. Jadę i pokazuję mu o co chodzi. On udaje zdziwionego. Zamieniamy się miejscem i teraz on prowadzi. I pokazuje mi, że jak będę jechał z wciśniętym do połowy sprzęgłem to jest wszystko ok… We mnie zagotowało. Już wcześniej pisałem o azjatyckich prowizorkach. Strasznie to irytuje. Ten człowiek wiedział co jest zepsute. Cenę podał za wymianę zębatek ze skrzyni. I próbował się wykpić, pewnie wszystko przeczyścił i liczył że na chwilę będzie działać. Mechanik dostał czas do wieczora aby naprawić to po co do niego przyszliśmy.
Wieczorem wróciłem. Dwójka działała. Zadowolony z siebie pokazał co wymienił i powiedział, że za części dodatkowe 70zł. Nie wiem więc z czego składała się poprzednia kwota 270zł. Zapłacliśmy ostatecznie około 300zł i ruszyliśmy z Hoi An w dalszą drogę.