Naszym następnym celem był Khao Yai – najstarszy w Tajlandii Park Narodowy (ustanowiony w 1961r) oddalony 250 km od Bangkoku. Jest to górzysty teren, pokryty dźunglą o powierzchni ponad 2 tys. km². Oprócz niesamowitej flory jest również domem dla niezliczonej ilości dzikich zwierząt m.in. słoni, gibbonów, szakali azjatyckich, czarnych niedźwiedzi azjatyckich, tygrysów, leopardów, dzików, zwierzyny płowej, bydła oraz wielu gatunków ptaków.
Do miasteczka niedaleko parku dotarliśmy w tym samym dniu, w którym wyruszyliśmy z Siem Reap w Kambodży. Na miejscu niestety stały się dwie przykre dla mnie rzeczy. Po raz kolejny zepsuł się aparat fotograficzny. Wszystkie więc naprawy na darmo. Nie mam dobrych zdjęć z parku, czego jest mi szkoda, bo jest to niesamowite miejsce. Dodatkowo zepsuł się także plecak. Odpadł pas biodrowy, do której przymocowane były szelki. Na szczęście udało się szelkę związać sznurkiem. Z taką prowizorką kontynuowałem podróż.
Następnego dnia z rana wjechaliśmy do Parku. Jest to rozległy teren, centrum informacyjne znajduje się 15km od południowego wejścia, a pola namiotowe kolejne 8 km. Nie ma tam żadnej publicznej komunikacji, jednak autostop działa świetnie. Park obfituje w 6 ścieżek przez dżunglę. Od krótkich, 1.5km po betonowej dróżce, po wymagającą 8-mio kilometrową trasę po dżungli, na którą teoretycznie należy się wybrać z przewodnikiem (czego oczywiście nie zrobiliśmy 😛 ).
W parku spędziliśmy trzy noce. W ciągu dni maszerowaliśmy po dżungli wypatrując dzikich zwierząt. Dżungla robi niesamowite wrażenie. Pełna jest odgłosów, czuć, że cała żyje! Potężne drzewa, liany, plątanina roślin i krzaków sprawia, że człowiek czuje respekt. Spotkaliśmy też kilka dzikich zwierząt. Piękne kolorowe ptaki, wielkie, półtorametrowe jaszczury, ptactwo podobne do bażantów, jelenie. Widzieliśmy również wydry pływające po rzece. Spore wrażenie wywarł na nas krokodyl. Nie chcielibyśmy się znaleźć zbyt blisko tego gada. Wszystkie te zwierzęta były całkowicie dzikie i wolne.
Dwie noce spędziliśmy na polu namiotowym, na polance na skraju dżungli. Dopiero po zmroku dżungla pokazuje prawdziwe oblicze i zasypialiśmy wśród niezliczonej ilości dźwięków zwierząt, ptaków, owadów. Kemping nawiedzały liczne zwierzęta. Jelenie przychodziły myszkować w śmiechach zostawionych przez turystów. Widzieliśmy również wielkiego jeżozwierza, który spacerował dosłownie kilka kroków od nas.
5 tras do spacerowania mieliśmy zaznaczonych na mapce z informacji turystycznej. Szóstej nie było. To ta trasa, którą należy zrobić tylko z przewodnikiem. Jednak aplikacja Maps.Me, którą używamy do nawigowania po świecie miała tę drogę zaznaczoną. Ruszyliśmy więc sami. Była to niezła przygoda, choć kilka razy wahałem się czy nie zawrócić. Droga praktycznie nie była oznaczona. Musieliśmy wśród ściółki wypatrywać drobnych ścieżek. Weszliśmy więc głęboko w dziką dżunglę, gubiąc się kilkakrotnie. Gdyby nie dobrodziejstwo techniki w postaci GPS pewnie ciężko byłoby nam się odnaleźć. Ostatecznie przeszliśmy całą trasę mając przy tym niesamowitą frajdę, choć jak się później okazało, na pamiątkę zabraliśmy trzy kleszcze ;).
W Parku znajduje się także dość spory, bardzo słynny wodospad. Co jest w nim wyjątkowego? To, że skakał z niego Leonardo Di Caprio w filmie Niebiańska Plaża :P. Po przyjeździe do Bangkoku oglądnęliśmy ten film i rzeczywiście wszystko się zgadza. Nie odważyliśmy się jednak powtórzyć sceny z filmu 😉
W dżungli widzieliśmy dużo dzikich zwierząt. Trafialiśmy też na odchody słoni, często świeże. Ciągle jednak samych słoni nie było nam dane zobaczyć.
Dlatego też ostatnią noc postanowiliśmy spędzić odważnie. Na polanie pośrodku dżungli znajdowała się wieża obserwacyjna, z której można było podziwiać naturę, ptaki, a podobno również dzikie słonie lubiały przebywać na pobliskich polanach.
Dotarliśmy tam pod wieczór i razem z kilkoma ludźmi z wielkimi aparatami fotograficznymi wyczekiwaliśmy. I udało się! Po jakimś czasie na polanie pojawiło się stado słoni. Wielkie, potężne zwierzęta kroczyły dumnie wśród traw. Pośród dorosłych osobników były również małe słoniątka! W sumie około 8-10 słoni. I to nie był koniec atrakcji! Na naszych oczach odbyła się walka (najprawdopodobniej o przywódctwo w stadzie). Słoń – podlotek zaatakował największego w stadzie potężnego samca. Ziemia zadrżała, wzbił się tuman kurzu, a dwa słonie szarżowały na siebie stając na tylnych łapach, krzyżując się kłami i rycząc złowrogo. Młodszy i mniejszy przegrał starcie i uciekał po po polanie goniony przez zwycięzce. Po jakimś czasie pojawił się znowu i próbował zaatakować. Drugi raz wzbił się tuman kurzu i rozpędzone słonie wpadły na siebie z dużym impetem. Mniejszy słoń znowu przegrał i trzymał się trochę z boku nerwowo chodząc w kółko. Od stada odgradzał go jego przeciwnik.
Widok słoni sam w sobie już jest imponujący, ale słonie walczące to dopiero przeżycie, które zapamiętamy do końca życia. I jeszcze świadomość jacy jesteśmy mali i bezbronni przy nich. Jedno kopnięcie takiego słonia i człowiek pada martwy. Taranujący słoń nawet by nie zauważył zadeptanego przez siebie człowieka. Myślę, że wieżę obserwacyjną, w której siedzieliśmy rozniosłyby w pył w bardzo szybkim czasie, gdybyśmy w jakiś sposób im zagrażali.
Przed zmrokiem obserwatorzy zmyli się z wieży, a my zostalismy sami na noc. Rozpętała się burza i silny wiatr, które sprawiły że nie czuliśmy się zbyt komfortowo. Również odgłosy natury były głośniejsze niż dotychczas. Noc minęła jednak spokojnie, a rano przy pakowaniu namiotu zastał nas strażnik parku. Jak to w Tajlandii z uśmiechem powiedział, że spanie tam jest zabronione, ale jedna noc nic nie szkodzi i wszystko jest OK :). Tajlandia jest chyba najbardziej bezproblemowym krajem na świecie.
Po tych wszystkich przygodach czas nam było ruszyć do Bangkoku.
Bezdyskusyjnie wspaniałe przeżycie !!
Szkoda, że tak mało zdjęć wstawiliście 😀