Czas na długą opowieść o mojej kualalumpurskiej przygodzie.
Tak jak już wspomniałem dotarłem do Kuala Lumpur w jednym celu – odpocząć od tułaczki, podładować baterię, poczuć „dom” na chwilę, mieć jedno łóżko i nie musieć pakować plecaka codziennie. Hostel w którym miałem mieć wolontariat okazał się całkiem zadbanym nowym (2 lata) hostelem, w którym raczej sam bym rezerwacji nie zrobił, bo za drogo:). Klimatyzacja, wygodne łóżka, ciepła woda w czystej toalecie to coś co zwykle wykracza poza mój budżet i jest dla mnie zbędnym luksusem. Dorms KL – bo tak się nazywa kosztuje 35zł za noc. W mieście można znaleźć nocleg za 15zł oczywiście o odpowiednio niższym standardzie, często z dodatkowymi lokatorami w postaci karaluchów, pluskw, a nawet szczurów. Tak więc jest to miejsce raczej dla bogatszych turystów i takich też gości się tu widuje. Głównie z Niemiec, Holandii, Anglii czy Stanów. Polaków widziałem tutaj czworo w ciągu 4 miesięcy i żaden na stałe nie mieszka w naszym kraju ;).
To co zaoferowano mi na tym „wolontariacie” (o tym, że wolontariat dla mnie to raczej kopanie studni w afryce niż bycie tanią siłą roboczą już pisałem;) ) to praca 6h dziennie za recepcją. Czyli przyjmowanie rezerwacji, meldowanie ludzi w hostelu i wymeldowywanie. W zamian darmowy nocleg, dwa posiłki dziennie, kawa i herbata do woli i pranie. Dodatkowo 20zł za 6h zmianę (3.33zł/h – mój życiowy rekord! :D) i dodatkowe pieniądze za zamówienie taksówki na lotnisko i wysłanie ludzi na pub crawl (impreza polegająca na przemieszczaniu się od baru do baru,w której też mieliśmy alkohol za darmo – ograniczoną ilość). Za 20zł dziennie byłem w stanie wyżyć. Cena posiłku w taniej lokalnej knajpie to 6-8zł więc źle nie jest (choć drożej niż w innych krajach azjatyckich). To co w Malezji jest drogie to alkohol. Piwo w hostelu 8zł (w sklepie nawet do 14zł, w knajpie 25+).
Tak więc przeszedłem szkolenie i zacząłem pracę.
Właścicielem tego hostelu jest małżeństwo ok. 50-60 lat żyjące w Singapurze. Posiadają oni w Kuala Lumpur trzy inne hostele oraz indyjską restaurację, która jest połączona z Dorms KL dzięki czemu mogłem mieć dwa przepyszne darmowe posiłki dziennie nigdzie nie wychodząc. Ale muszę dodać, że lista potraw jest mocno ograniczona i po pierwszym miesiącu nie mogłem już na to jedzenie patrzeć. Później jednak przyszła akceptacja własnego losu i cóż… darmowemu żarciu się nie odmawia:D.
Córka właścicieli wyszła za singapurczyka o imieniu Kannan. Kannan oraz właściciele to moi big bosses (duzi bosowie). Jako zwykły wolontariusz kontaktu z nimi praktycznie nie miałem. Siedzą cały czas w Singapurze i raczej tylko nadzorują wszystko.
Na miejscu, głównie w restauracji jest Kumar – indianin (mieszkaniec Indii. Dodam, że nie jest hindusem – wyznawcą hinduizmu. Jest Bahaistą, odsyłam do google i wikipedii) , nazywamy go małym bosem. Jest tutaj na miejscu i jest odpowiedzialny za wszystkie 4 hostele i restaurację. Jego żona z kolei – Connie jest managerką restauracji.
Hostel jednak prawie całĸowicie jest we władaniu wolontariuszy. Managerką była rosjanka Vlada, poza tym pracował tu egipcjanin Ahmed, meksykanka Karen i portugalczyk Antonio. Egipcjanin i meksykanka zostali zwolnieni wkróŧce po moim przybyciu z nie do końca znanych mi powodów. Na ich miejsce pojawiła się amerykanka Eliza i brytyjka Hannah. Praca sprawiała mi frajdę. Nowi ludzie codziennie, sporo śmiechu, wszyscy podróżnicy, ciekawe rozmowy itd. Załoga też była super, Hannah, bardzo sympatyczna i pozytywna, Eliza niesamowicie kreatywna z mnóstwem pomysłów i chęcią ich realizacji, Antonio – macho 160cm z mieśniami na sterydach. Tworzyliśmy dobry zespół i zawsze było sporo śmiechu. To co nas również trochę połączyło to rosnąca frustracja i zmęczenie managerką.
Poniżej zdjęcie naszej załogi. Gość z tyłu, wysoki to jakiś przypadkowy gość hostelu 🙂
No właśnie… Vlada… Muszę opisać jej postać i podać kilka przykładów co nas irytowało, gdyż jest to ważne w mojej dalszej opowieści 😉
Rosjanka z Nowosybirska… 22 lata… ukończyła jakąś szkołę zarządzania w Tajlandii. Zachowywała się trochę jak niedowartościowana nastolatka, która uważała się jednocześnie za najlepszą na świecie próbując przy tym być zabawną w bardzo nietrafiony sposób. Ponadto nie lubiała się przepracowywać i poza 6h zmianą resztę dnia i nocy spędzała śpiąć. Dodatkowo ciężko było się doprosić aby coś zorganizowała czy załatwiła.
Reszta załogi, w tym ja, nie przepadaliśmy więc za nią, a wręcz denerwowała nas z dnia na dzień coraz bardziej. Po dwóch tygodniach rozważałem nawet zmianę wolontariatu lub ruszenie w dalszą podróż. Ale reszta załogi była super i praca w hostelu mi się podobała więc postanowiłem poczekać co będzie dalej.
To co nas bardziej irytowało to zaniedbywane przez nią obowiązki. Odkąd przyszedłem do hostelu psuła się myszka komputerowa. Często ktoś przychodził się zameldować a my musieliśmy walić myszką o stół, żeby zaczęła działać. Skończył się również toner w drukarce, więc musieliśmy naszych gości odsyłać do punktu druku, gdy chcieli np. wydrukować bilety lotnicze. Było to mocno frustrujące. Codziennie słyszeliśmy od Vlady: „no wiem wiem… muszę kupić… ale jestem taka zagoniona… nie mam kiedy.. jutro kupię…” Dwa tygodnie, nic się nie zmieniło. 🙂
Rozmawiałem z naszymi gości, poczytałem komentarze jakie nam wystawiają i powtarzały się dwie negatywne rzeczy: bardzo słaby internet w pokojach i niewygodne kapany w salonie. Zaproponowałem więc Vladzie:
„Słuchaj, znam się trochę na IT, kupmy dodatkowy router i ja go skonfiguruję, wszystko będzie działać. Ponadto ludzie narzekają na sofy. Mebli nie zmienimy, ale kupmy kilka poduszek. Będzie wygodniej, każdy jakoś się usadowi, zaproponuj to może bosom”.
Jej odpowiedź: „No dobry pomysł, ale wiesz… Kumar i Kannan (mały i duży bos) nigdy nie odpowiadają na moje wiadomości, nie słuchają mnie, odsyłają jeden do drugiego…i tak dalej…
Po tygodniu zapytałem ponownie: „Rozmawiałaś z szefami o poduszkach i routerze?”. Odpowiedziała: „Napisałam do nich, ale oni nigdy mi nie odpowiadają, odsyłają jeden do drugiego…”.
Po dwóch tygodniach mojego pobytu tutaj Vlada musiała wyjechać na kilka dni do Tajlandii, gdyż kończyła jej się wiza w Malezji. Musiała więc opuścić kraj i wjechać ponownie po kilku dniach. I nie ma co ukrywać, że nam (całej reszcie załogi) pracowało się dużo lepiej. Świetnie się bawiliśmy, nikt nas nie irytował, wszystko działało dobrze, a my czuliśmy sporą satysfakcję.
Chyba dokładnie w drugim dniu jak wyjechała pracowałem na recepcji gdy podszedł do mnie Kumar (mały bos) zapytać o coś. Pomyślałem wtedy: „Kurde! A co tam! Zapytam czy Vlada w ogóle powiedziała mu o moich pomysłach” i zagadałem do niego:
Ja: Nie wiem czy Vlada Ci mówiła, ale ludzie się skarżą na internet w pokojach. Znam się trochę na tym. Może kupilibyśmy dodatkowy router, ja mogę go skonfigurować, zamontujemy na piętrze i będzie dużo lepiej!
Kumar: Grzegorz! Świetny pomysł! Możesz to zrobić? Możesz go kupić? Wybierz dobry i drogi, żeby problem załatwić raz a dobrze. Możesz się tym zająć?
Ja: No dokłądnie to chcę zaproponować 🙂
Kumar: Świetnie! Świetnie! Dzięki! Działaj, masz zielone światło!
Ja: Jeszcze jedna sprawa. Ludzie narzekają na kanapy. Oczywiście wiem, że nie możemy wymienić mebli, ale może kupilibyśmy kilka poduszek, byłoby na pewno wygod…”
Kumar: Jasne! Dziś jeden z naszych pracowników jedzie do IKEI. Wybierz poduszki w internecie, wyślij mi zdjęcia i kupimy.
Dwie sprawy zostały rozwiązane… w ciągu 5 sekund… W ciągu następnego dnia kupiłem router, ostatecznie sami kupiliśmy poduszki, bo w IKEI były drogie, kupiliśmy również myszkę i toner do drukarki. I kilka innych niezbędnych biurowych rzeczy, których notorycznie nam brakowało.
Tak więc za plecami Vlady usprawniliśmy trochę nasz hostel… i czekaliśmy na jej powrót. Spodziewaliśmy się, że będzie bardzo zirytowana, że załatwiliśmy sporo spraw, które ona powinna załatwić. Jednak nikomu z nas nie zależało. Vlada naprawdę nas irytowała i wszyscy byliśmy gotowi opuścić hostel i znaleźć sobie coś nowego w razie czego.
Wreszcie Vlada wróciła. „Grzegorz, musimy porozmawiać”. Oho! Zaczyna się. Czas na kłótnię i pretensje!
„Grzegorz, ładne poduszki… podobają mi się”… Co?! Jak to?! Tak po prostu?!
Ale ona kontynuowała: „Wiesz co.. dostałam ofertę pracy w Tajlandii.. będę uczyć w szkole… kilkakrotnie lepsza wypłata, super atmosfera, morze i w ogóle będzie mi super i dużo lepiej niż w tym hostelu” (zdania idealnie w jej stylu). „W tym wypadku pytanie do Ciebie… widzę, że jesteś tu mocno zaangażowany… chcesz zostać managerem?”….
No i masz… byłem przygotowany (tak jak reszta), żeby pokłócić się z przełożoną, spakować i trzasnąć drzwiami, a tymczasem zostałem managerem…
Ale o tym jakie wiążą się z tym plusy i minusy opowiem w innym poście. Ten był już wystarczająco długi!