W czasie mojego pobytu w Kuala Lumpur wyrwałem się na dwa dni do Malaki – miasta położonego 150km na południe od stolicy.
Zacznę od tego, że ciężko mi stwierdzić jak to miasto w ogóle się nazywa. Spotkałem się z nazwami: Melaka, Malaka, Malacca, Malakka i kilkoma innymi wariacjami. Zostanę jednak przy oficjalnej w języku malajskim: Melaka.
Miasto to ma całkiem ciekawą historię. Zmieniało właścicieli jak rękawiczki. Założone zostało jako sułtanat przez muzłumanów z Sumatry ok 1400r. W 1511r. zostało opanowane przez Portugalczyków. 130 lat (1641r) później pałeczkę przejęli Holendrzy. Ci z kolei zostali zastąpieni przez Brytyjczyków, którzy władali miastem w latach 1824-1957. Następnie Malezja uzyskała niepodległość, a Melaka stała się jej integralną częścią. W międzyczasie wybuchła Druga Wojna Światowa i miasto dostało się w ręce Japończyków na 3 lata.
I o co tyle szumu? Patrząc na tę historię Melaka wydaje się być arcyważnym miejscem. I to jest prawda. Przez dłuugie stulecia był to najważniejszy i największy port morski w regionie. W czasach rozkwitu kolonizacji, a także później był to niezwykle istotny punkt na mapie zarówno ekonomicznej jak i politycznej. Kto posiadał Melakę mógł rozwijać kolonie (import, eksport towarów), a także władać regionem (miasta strzegła potężna forteca, baza dla floty).
Jak Melaka wygląda dziś? Niektórzy nazywają ją małą Portugalią choć moim zdaniem jest to trochę nad wyrost :). Miasto bogate jest zabytki z różnych okresów swojej historii. Są ruiny holenderskiego kościoła św. Pawła, ruiny portugalskiego fortu Famosa, angielski cmentarz i wiele wiele innych.
W znacznym stopniu miasto jest jednak przejęte przez nowego okupanta. Wydaje się, że czasy kolonialne świat ma dawno za sobą, jednak przebywając w Malezji mam odczucie, że jest ciągle jeden kraj, któremu idzie całkiem sprawnie podbijanie świata. Mówię o Chinach. 26% mieszkańców Melaki jest pochodzenia chińskiego. Ogromne Chinatown, pełno chińskich napisów, sklepów, zakładów i restauracji. Chiny inwestują spore pieniądze w większość krajów Azji Południowo-Wschodniej. Nakręcają tym swoją ekonomię. Do pracy sprowadzają chińczyków z kraju, importują swoje surowce i produkty. Jednocześnie zapewniają sobie dostęp do rynków tych krajów.
Ale wróćmy do Melaki. Po mieście spaceruje się bardzo przyjemnie. Jest dosyć zielono, sielankowy nastrój turystycznego miasteczka – witamy we Władysławowie. Jest sporo zabytków, więc fani historii na pewno są zachwyceni. Jest morze, ale totalnie niezagospodarowane (żeby je zobaczyć musiałem przejść przez rozwalony płot :p). Jest również rzeka z bardzo ładnym pasażem długim na kilka kilometrów, z knajpkami i hotelikami po obu stronach. Generalnie bardzo sympatyczne miasteczko na dwa, trzy dni oddechu po ciężkim tygodniu.
Jest i oczywiście zalew azjatyckich turystów, a co za tym idzie – azjatycka tandeta. Potok chińczyków robiących zdjęcie wszystkiemu i wszystkim skutecznie ogranicza swobodę poruszania. Uliczni sprzedawcy mają chyba więcej plastikowych zabawek niż wszystkie odpusty w Polsce razem wzięte. Wisieńką na torcie są z kolei riksze pięknie ozdobione w pokemony i Hello Kitty :D.