Nadszedł czas zakończyć leniuchowanie w Yogyakarcie i przystąpić do akcji. Moim kolejnym celem był najpopularniejszy wulkan w Indonezji – Bromo. Oddalony jest o 450km od Jogji. Postanowiłem jednak nie jechać najkrótszą, główną drogą, a zagłębić się w mniej uczęszczane tereny Jawy. Znalazłem również wodospad oddalony o 50km od Yogyakarty i postanowiłem tam zacząć.
W Europie coraz większą popularność zyskuje Uber. Jest to aplikacja na telefon, która pozwala zamówić taksówkę. Kierowcą ubera może zostać każdy, bez specjalnych licencji, jest więc to tańszy sposób transportu niż regularne taksówki i dużo wygodniejszy. Społeczność licencjonowanych taksówkarzy bardzo się buntuje tego typu aplikacjom i mocno protestują co doprowadziło do delegalizacji Ubera w kilku krajach Europy.
W Azji dużą popularnością cieszy się bliźniacza aplikacja – Grab. Można za jej pomocą zamówić taksówkę lub mototaksówkę w każdym większym mieście. Gdy pracowałem w Kuala Lumpur bardzo często w ten sposób zamawialiśmy transport naszym gościom po mieście czy na lotnisko. Efekt jest taki, że uzbierałem mnóstwo punktów lojalnościowych, które mogę teraz wykorzystywać na darmowe kursy.
Tak więc wczesnym popołudniem, zamiast dreptać na wylotówkę Jogjy, udałem się tam luksusowo na motocyklowej taksówce nie płacąc za to ani grosza 🙂
Po czterech godzinach, już pod wieczór dotarłem do wioski, koło której znajduje się Sri Gethuk – popularny wodospad. na wylotówkę Jogjy. O ile mieszkańcy Jawy ogólnie są fantastyczny (o czym jeszcze się rozpiszę) i stop nie stanowi problemów (poza ogólną niewielką ilością samochodów poza głównymi trasami), to wszędzie gdzie dotarła turystyka ludzie są skażeni i gdy widzą białego pojawiają się im dolary w oczach.
Tak było też przy tym wodospadzie. Mała wioska, stanowiłem więc dużą atrakcję. I każdy próbował mnie zaciągnąć do guesthouse’u, podczas gdy ja chciałem spać przy wodospadzie w namiocie. Jeden człowiek nawet jechał za mną przez dwa kilometry leśnej drogi próbując mi wmówić, że nie mogę tam iść, gdyż jest to zabronione i że on zawiezie mnie do guest house’u :). Gdy kolejny raz zajechał mi drogę musiałem w końcu w agresywny sposób powiedzieć, żeby się odczepił, albo będzie źle… Wreszcie dał mi spokój.
Dotarłem nad wodospad, wziąłem w nim nocny prysznic i rozbiłem namiot na polance położonej 100 metrów wcześniej. Rano poszedłem ponownie nad wodospad, zjadłem śniadanie, które dzień wcześniej podarował mi kierowca (kurczak z ryżem i pomarańcze!) i ruszyłem w dalszą drogę.
Wodospad nie był jakoś super imponujący. Powodem pewnie jest pora sucha. Jestem przekonany, że w porze deszczowej, gdy ilość wody jest duużo większa potrawi wywrzeć spore wrażenie. Teren jednak i sam wodospad były bardzo malownicze i zdecydowanie podobało mi się tam. Bardzo dobry początek podróży :).
Nad wodospadem zaczęli pojawiać się pierwsi turyści, lokalni, wystraszeni (jak zawsze :D) Azjaci, którzy zanim weszli pod wodospad ubrali kamiezlki ratunkowe ;).
Ja natomiast ruszyłem w dalszą drogę. Powoli przemierzałem różne wioski i małe miasteczka. Gdziekolwiek się zatrzymywałem ludzie byli bardzo otwarci przyjaźni i zaciekawieni mną :).
Autostop na Jawie to bułka z masłem. Nie trzeba długo czekać, aby ktoś się zatrzymał. Ludzie są życzliwi i bezinteresowni. Często oferują wspólne jedzenie, kawę, papierosy oraz abym zatrzymał się u nich na nocleg (nawet o poranku :D). Wiecznie uśmiechnięci od ucha do ucha, szczęśliwi, że potrafię powiedzieć 5 zdań w ich języku. Praktycznie nie mówią po angielsku, ale nie przeszkadza to miło spędzać wspólnie czas. Uwielbiają śpiewać, tańczyć i wszelkiego rodzaju imprezy (i to wszystko bez alkoholu!). Prawie żaden kierowca nie oparł się pokusie zrobienia sobie selfi ze mną, dodania mnie do znajomych na facebook’u i pochwalenia się mną wszystkim w koło np. pracownikom stacji benzynowej gdy tankowaliśmy. Zazwyczaj po 10 minutach jazdy dzwonią do matki, żony, kochanki, kolegi, szwagra, zięcia i wszystkich innych chwaląc się, że zabrali na stopa białego z Polski :D.
A w ogóle to bardzo miło odnoszą się do Polski. Większość z nich wie, że nasze flagi mają identyczne kolory lecz w odwrotnej kolejności i każdy zna Roberta Lewandowskiego :D.
Rząd Indonezji mocno forsuje islam, powstaje coraz więcej meczetów i kraj bardzo zmienia się na przestrzeni ostatnich lat. Andy (anglik z Jogjy) powiedział mi, że 10 lat temu ciężko było spotkać kobietę w hidżabie (muzłumańska husta na głowie). Obecnie cieżko spotkać kobietę bez hidżabu. Kraj staje się coraz bardziej radykalny, m.in. zabroniono spożywania alkoholu, coraz większą rolę odgrywa szariat (prawo muzłumańske). Ciągle nie rozumiem jak w tak krótkim okresie zdołano zmienić mentalność ludzi. Wydaje się, że nie ma większego buntu. Jak kobiety, które 10 lat temu spokojnie chodziły ubrane jak chciały dziś bez większego protestu ubierają hidżab i burki (ubranie zakrywające całe ciało). Mężczyźni przestali pić alkohol i chodzą do meczetu 5 razy dziennie. A może ten protest jest lub został mocno stłumiony?
Mimo tego procesu islamizacji ciągle jednak, zwłaszcza na wsiach żyje mocno zakorzeniony folklor i kultura związana z lokalnymi wierzeniami. Po drodze mijałem wiele festiwali, parad, ludzi ubranych w ludowe stroje, posągi bożków czy innych mitologicznych stworów. Pewnie za kilka lat i to wszystko zaniknie. Nie ma się co dziwić, taka kolej rzeczy. My swoją kulturę i tradycję utraciliśmy już dawno. Globalizacja.
Ostatni kierowca drugiego dnia podroży jechał do domu – miasteczka Trenggalek. Było już po zmroku, gdy tam docieraliśmy, a on zaprosił mnie do siebie na noc. Przyjąłem więc to zaproszenie. Dotarliśmy do jego sklepu z odzieżą sportową, gdzie poznałem jego żonę i 3-letnią córeczkę. Nie obyło się oczywiście bez serii zdjęć. Głównie z małą, wystraszoną i zapłakaną córką… Następnie zabrał mnie do swojego domu, gdzie jak to w Azji cała rodzina żyje na kupie. Rodzice, dzieci, wnuki, naliczyłem ponad 15-osób. Wszyscy super mili i życzliwi i oczywiście seria zdjęć z białym. Łącznie z około roczną dziewczyną, która strasznie się rozpłakała, gdy kazano mi ją wziąć na ręce. Czegóż się nie robi dla dobrego zdjęcia :D. W rezultacie ogromnie przepraszając mnie chyba z milion razy mój kierowca zaproponował, żebym spał z nim w sklepie na materacu zamiast w domu, bo dzieci się mnie boją :D. Oczywiście nie przeszkadzało mi to :).
Zanim jednak poszliśmy spać zawiózł mnie do centrum miasta, gdzie odbywał się akurat festiwal (emitowany nawet w TV). Był to rodzaj konkursu. Ludzie grali na tradycyjnych instrumentach, na scenie pojawiali się wojownicy tańczący i strzelający z biczy odgrywając scenę polowania na dziki i walki z jakimiś demonami. Mnóstwo ludzi oglądało te przedstawienia, widać, że ludzie ciągle mocno są przywiązani do swojej tradycji. Dla mnie oczywiście również było to bardzo ciekawe doświadczenie.
Następnego dnia kierowca odwiózł mnie motocyklem na wylotówkę, przepraszając przy tym kolejne kilka razy, że musiałem spać w sklepie i ruszyłem w drogę.
Jechałem stopem cały dzień, mijałem kolejne wioski i miasteczka. Spory kawał drogi zrobiłem z bardzo przyjazną rodziną. Zaprosili mnie abym spróbował czegoś lokalnego – potrawy z węża – całkiem smaczna :D. Do tego dostałem przekąski z węży, ślimaków i węgorzy.
Gdy nastał zmrok zostało mi do pokonania 30km do wulkanu Bromo. Ruch był bardzo znikomu i zaczęła się znowu turystyka. Trochę trasy pokonałem idąc, trochę podjeżdżając po kilka kilometrów z różnymi ludźmi. Wiele osób chciało pieniędzy. Najbardziej radykalny, który i tak wiózł turystów na górę, gdy zatrzymał się przy mnie zarządał 150zł za podwiezienie mnie ostatnie 10km… Zaśmiałem się i zamknąłem drzwi samochodu. Ludzie byli mniej sympatyczni. Gdy pytałem czy mogą mnie podwieźć za darmo słyszałem, że za darmo to mogę iść pieszo.
Taka oto skażona turystyką łyżka dziegciu. Ale i tak nie zepsuła mi wspaniałego smaku miodu, jakim była dla mnie podróż stopem przez Jawę. (Ależ ze mnie poeta :D).