Szaleńcza podróż zakończyła się w Norseman. Stamtąd następnego dnia udałem się do Kalgoorlie.
W 1893 roku trzech poszukiwaczy złota przejeżdżało przez tereny pośrodku niczego (nie trudno o to w Australii). Jeden z ich koni zgubił podkowę, co zmusiło wędrowców do postoju. Przypadkiem natrafili tam na złoto i tak na fali gorączki złota powstało miasto Kalgoorlie. Do tej pory miasto otoczone jest kopalniami złota (głównie odkrywkowymi). Najsłynniejsza z nich to Super Pit. Kopalnię tą można zobaczyć ze specjalnego punktu widokowego. Robi wieeelkie wrażenie, gdyż sama jest niesamowitych rozmiarów. Głęboki na 800 metrów dół wokół którego po ścianach wspinają się ciężarówki wiozące urobek. Na jeden takiej ciężarówce mieści się 240 ton. Jej koło jest dwa razy większe ode mnie. Z kopalni głównie wydobywa się pył i małe mikro-grudki złota, które potem w odpowiednim procesie zbiera się i oczyszcza. I teraz wyobraźcie sobie, że w siedmiu takich ciężarówkach znajduje się ilość złota porównywalna z piłeczką golfową 🙂
Kalgoorlie jest pustynnym miastem, bardzo nieprzyjaznym do życia. Nie ma tam wody. W 1896 roku przystąpiono do realizacji projektu architekta Charlesa Yelvertona O’Connora. Jego pomysł zakładał zbudowanie wielkiego wodociągu, który za pomocą rur i pomp transportowałby wodę z tamy w pobliżu Perth do Kalgoorlie. Trasa ta wynosiła 530km!. Projekt w czasie jego trwania był obiektem ogromnej krytyki ze strony mediów, władz itp. Nikt nie wierzył, że ten system zadziała. Spowodowało to, że O’Connor w 1902 roku targnął się na swoje życie. Rok później uruchomiono wodociąg i… nie dość że zadziałał, to działa do dnia dzisiejszego 🙂
Samo miasteczko jest bardzo urokliwe. Zostało w nim wiele budynków z czasów gorączki złota, pięknie odrestaurowanych hoteli, restauracji itp. Gdyby nie samochody to można by się poczuć jak w XIX wieku 🙂
Z Kalgoorlie łapałem stopa na południe – do miasteczka na wybrzeżu – Esperance. Mały ruch powodował, że dłuższą chwilę stałem na poboczu. Nagle z przeciwnego kierunku podjechał samochód, który minął mnie wcześniej. Pickup zapakowany sprzętem z Quadem na dodatkowej przyczepce. Kierowca – ok. 30letni Australijczyk mówi, że minął mnie chwilę temu, przemyślał sprawę i po mnie wrócił. Problem polegał na tym, że nie miał zbytnio dla mnie miejsca. Miał tylko dwa siedzenia w samochodzie – jedno zajmował on, a drugie pies. Stwierdził, że jeżeli zmieszczę się z psem to mogę jechać :D. Na wstępie zapytał też czy lubię piwo i wpakował spory zapas do samochodu :). Tak więc przejechałem z nim 500km pijąc piwo i trzymając psa na kolanach, który był wzięty ze schroniska nie dawno i trochę się stresował, a jak się stresował to… pierdział 😀 Także było zabawnie. W połowie drogi kierowca powiedział, że jedzie spędzić weekend (był piątek) na dzikich plażach obok Esperance. Zaproponował, żebym do niego dołączył – na miejscu była już para jego znajomych. Czemu nie!
Dotarliśmy więc na południowe wybrzeże. Tam spuściliśmy powietrze z kół jego samochodu 4×4 i ruszyliśmy przez piasek, plażę, między wydmami aż dotarliśmy do pięknego schowanego miejsca między wydmami, gdzie czekali jego znajomi. Piasek był biały i drobny jak mąka. Woda turkusowa. Brak ludzi. Coś wspaniałego. W takim klimacie spędziliśmy weekend pijąc, grillując, jeżdżąc quadem po wydmach i łowiąc ryby. Złowiliśmy 7 małych śledzi (ja złowiłem 5 z nich 😀 – moje pierwsze ryby ;P).
Pewnego ranka obudziłem się i zobaczyłem na ścianie namiotu, 50cm od mojej twarzy takiego kolegę:
Oczywiście przeraziłem się. Okazało się, że nie wszedł do namiotu, bym na zewnątrz moskitiery, a poza tym jest to Huntsman. Ten pająk może być wielkości pięści. Mój był mniejszy – troszkę ponad zakrętkę od butelki. Ze wszystkich pająków Australii ten akurat jest zupełnie niegroźny, a nawet przydatny, gdyż zjada małe – jadowite pajączki. Australijczycy go uwielbiają i bardzo cieszą się, gdy mają go np. w sypialni nad łóżkiem 🙂
Kolejne kilka dni spędziłem na podróży wzdłuż południowego wybrzeża. Mijałem małe klimatyczne miasteczka. Pogoda była rewelacyjna, morska bryza, perfekcyjna temperatura – ok 30 stopni.
Na mojej liście rzeczy do zrobienia w Australii ciągle były dwie niezrealizowane pozycje – przejażdżka Road Train i stek z kangura. Mięso nie było problemem, wiedziałem, że mogę je znaleźć nawet w supermarkecie. Ale po nieudanych próbach złapania ciężarówki-pociągu w Porta Augusta byłem przekonany, że ten punkt pozostanie niezrealizowany. Jednak jeden z moich kierowców w luźnej rozmowie powiedział, że kawałek za nim jedzie jego kolega właśnie w dużej ciężarówce. I ten kolega zgodził się mnie podwieźć. Co prawda jechaliśmy razem tylko 30 km, ale Road Train zaliczony. Nie należał do największych, miał dwie naczepy – jedną z jakimiś stalowymi elementami, a drugą pełną żwiru – w sumie 90 ton. I przyznam, że czuć ten ciężar. Zwłaszcza z górki naczepy popychały ciągnik. Nie ma możliwości wyhamowania tej maszyny, gdyby np. ktoś wyskoczył na drogę. Po prostu nie da się. Gdy pytałem kierowcę o kangury wyskakujące na drogę po prostu wzruszył ramionami, stwierdził, że nie ma sensu nawet hamować i że śmiesznie eksplodują na masce :D. Przygotowanie do zatrzymania tej maszyny z 90 km/h trwało dosłownie 10 minut. Przez 10 minut powoli redukował biegi (było ich sporo).
Po drodze zahaczyłem też o Valley of the Giants – Dolinę Gigantów. Olbrzymy, o których mowa to eukaliptusy. Największe osiągają 100 metrów. Najstarsze mają po 400 lat. Najsłynniejszy z nich niestety umarł w latach 90-tych. Był słynną atrakcją, gdyż w środku tego drzewa można było zaparkować samochód! Drzewa te często są puste w środku z powodu pożarów, jakoś jednak ciągle tam trwają. Mają bardzo płytko ułożone korzenie, które łatwo jest zniszczyć. Dlatego też główna atrakcja tego Parku to spacer kładkami wśród koron drzew (aby nie deptać korzeni).
Tak o to po kilku niezłych przygodach dotarłem do ostatniego mojego australijskiego punktu – Perth.