W poprzednim poście opisałem moje perypetie związane z pracą w laboratorium. Spędzałem tam 8-12h dziennie, więc za wiele wolnego czasu mi nie zostawało. Wracaliśmy z Ewą późno w nocy lub nad ranem. Spaliśmy do południa potem zakupy i obiad i znowu do pracy.
Mieszkaliśmy w Te Puke. Jedno z wielu małych miasteczej w Nowej Zelandii. Miejsce, gdzie kompletnie nic się nie dzieje. Kilka sklepów i kawiarni, dwa supermarkety. Po 17:00 praktycznie wszystko jest zamknięte a miasteczko pustoszeje jakby wszyscy chowali się przed jakimś nocnym potworem. Zresztą i tak nie bardzo mieliśmy czas na jakiekolwiek aktywności. Kupiliśmy za to rowery, żeby przemieszczać się lokalnie i z myślą o małych wycieczkach. Okazały się bajecznie tanie. Górskie używane rowery w dobrym stanie kupiliśmy po ok. 130zł…
Poza pracą Ewa wnosiła trochę polskości. Piekla chleb na zakwasie, robiła żurek na wielkanoc i faworki w poście :D. Co prawda Wielkanoc spędziliśmy w pracy (czy właściwie przespaliśmy większość między pracami) ale akcent świąt był.
W Nowej Zelandii odkrywałem nowe owoce i warzywa. To jest naprawdę niesamowite – świat nie kończy się na ziemniakach i cebuli! 🙂 Przez cały mój pobyt w Azji poznawałem mnóstwo owoców i warzyw, o których nie wiedziałem, że w ogóle istnieją. To samo czekało mnie w Nowej Zelandii. Wiedzieliście dla przykładu że kiwi może być też złote albo czerwone? Obie odmiany mają jednak bardzo krótki czas, kiedy nadają się do jedzenia (gdy są dojrzałe, ale nie zgniłe) dlatego praktycznie nie eksportuje się ich do Europy. Jest też cierpki owoc o nazwie feijoa, najbliżej mu chyba smakiem do niedojrzałej śliwki ;). Jest słodki ziemniak o nazwie kumara i mnóstwo innych ciekawych rzeczy. Niestety wszystko w Nowej Zelandii jest relatywnie drogie… Kilogram ziemniaków kosztuje 10zł… papryki są sprzedawane na sztuki – 8zł jedna. Pęk zielonej cebulki kosztuje 12zł a kilogram jabłek 5zł. To tak z dzisiejszych zakupów ;). Paradoksalnie niestety taniej wychodzą fast-foody. Pizzę można dostać za 12zł, a hamburgera z frytkami za 15zł. Co w pewnym stopniu przyczynia się też do stanu zdrowia nowozelandczyków. Spora ich grupa cierpni na nadwagę i to taką poważną nadwagę.
Nowozelandczycy są bardzo mili i życzliwi. Są też otwarci i rozmowa z nieznajomym na ulicy jest normą. Mówią swoim specyficznym akcentem, który na początku oczywiście sprawiał mi niemałe problemy. Właściwie akcenty są dwa. Inaczej mówią maorysi a inaczej biali mieszkańcy.
Natura natomiast jest niesamowita. Mnóstwo zieleni, przepiękna roślinność, wzgórza pokryte pastwiskami, ale nie takie jakie znamy. W nowej zelandii wzgórza są bardzo… wzgórzowate i… szybkie? 😀 Miejsce, gdzie w Polsce mielibyśmy jedno mozolnie wyrastające i powoli opadające po drugiej stronie wgórze tutaj zajmuje cały szereg porywczych wzgórków szybko wbijających się w górę i jeszcze szybciej opadających. Ciężko cokolwiek uprawiać na takich wzgórzach, dlatego głównie przeznacza się je na pastwiska.
Poza tym nieodłącznym krajobrazem regionu w którym przebywałem są sady kiwi. Ale sadów nie widać. Jedździ się za to drogami przez wielki labirynt wysokich na kilka metrów żywopłotów. Kiwi nie lubi wiatru, dlatego ogradza się je gęsto sadzonymi drzewkami w stylu tui. Wygląda to pięknie.
Zanim jeszcze dotarłem do Nowej Zelandii Ewa rozmawiała o mnie z Laurą – kierowniczką nocnej zmiany. Do rozmowy dołączył jeden z dyrektorów – Piers. Gdy dowiedział się, że jestem inżynierem automatyki stwierdził, że mogę się przydać w dziale R&D (Research and Developement – Dział badań i Innowacji?). Gdy zacząłem pracować w Te Puke skontaktowałem się więc z Piersem, a on zaprosił mnie na spotkanie do biura w Katikati. Rozmowę nie przeprowadziłem jednak z nim a z Mattem – amerykaninem, który pracował w R&D. Było to coś w rodzaju luźnej rozmowy kwalifikacyjnej na balkonie w słońcu przy kawie. Wytłumaczył mi, że firma do zbierania sampli (próbek owoców) używa głównie quadów. Osoba na quadzie jeździła pod gałęziami kiwi i w biegu zbierała owoce. Jest to jednak trochę niebezpieczne, gdyż czasem stan sadu pozostawia wiele do życzenia, a sam teren potrafi być bardzo nierówny i zdradziecki (wspomniane pagórki). Rok temu był śmiertelny wypadek właśnie z udziałem quadu. Firma dostała nakaz zlikwidowania tych pojazdów do 2019 roku. Rozważa się więc kilka opcji – specjalne pojazdy elektryczne, niewywrotowe itp. Jednym z opcji jest też przerzucenie się całkowicie na zbieranie próbek na piechotę. Jednak kilometry sadu z 20kg owoców w koszu na plecach nie brzmią dobrze. Dlatego wpadli na pomysł stworzenia robota – pojazdu, który by podążał autonomicznie za zbierającym. Miałby na sobie zamontowany kosz, w którym możnaby składować owoce. Dodatkowo w późniejszej fazie taki pojazd mógłby zbierać różne przydatne informacje np. o zawartosci soli i minerałów w glebie czy liczyć ilość owoców na krzewach. I potrzebowali kogoś do stworzenia takiego robota. Właściwie brzmiało to bardzo ciekawie i byłem nieźle podekscytowany.
Matt był chętny do naszej współpracy nic jednak się nie działo przez następny miesiąc. Czekaliśmy na akceptację prezesa – Florisa. Było jednak prawie pewne, że w końcu zacznę pracować w biurze w Katikati. I to rodziło pewien kłopot. Do Katikati miałem 60km i do dyspozycji… rower :D. Nie chciałem się przeprowadzać, gdyż praca w R&D miała być najpierw dwa dni w tygodniu, potem cztery, a więc resztę czasu chciałem pracować w laboratorium (to był już okres kiedy zaczynalismy tworzyć zgrany zespół).
Gdy wreszcie Matt dał znać, że jest zielone światło i w poniedziałek mogę się stawić w biurze trzeba było podjąć szybką akcję. Moje myślenie było takie – muszę jakoś dojeżdżać do Katikati, jednocześnie niedługo przyjdzie czas na zwiedzanie Nowej Zelandii, a także pracę w różnych innych miejscach. Z kolei mocno już zmęczony jestem stopowaniem. Kupię zatem dom na kółkach! Oczywiście pożądny kamper kosztuje dużo więcej niż miałem. Postanowiłem więc kupić małego vana przerobionego tak, żeby miało łóżko w środku.
W sobotę rano praktycznie prosto po pracy wsiadłem w autobus, który zabrał mnie do Auckland. Tam miałem umówione spotkanie z gościem sprzedającym samochód, który wypatrzyłem wcześniej w internecie. Samochód niestety okazał się porażką. Olej ciekł z niego fontannami. Spędziłem więc południe w McDonaldzie wyszukując innych ofert w internecie i umawiając się. Drugie spotkanie okazało się strzałem w dziesiątkę. Gdy dotarłem na spotkanie przywitała mnie kobieta z USA około 40lat, właśnie robiła sobie obiad w kuchni na tyle samochodu. Używała vana wraz z mężem w 3-miesięcznej podróży po Nowej Zelandii. Wcześniej właścicielem przez rok byl młody Niemiec – inżynier, który właściwie przerobił i umeblował ten samochód. To dobrze wróżyło. Inżynier + para po 40-stce to ludzie, którzy zakładam, że wiedzą, że np. w samochodzie istnieje olej, który się wymienia ;). Szybka jazda testowa, samochód sprawował się rewelacyjnie. Tak o to stałem się posiadaczem Nissana Vanette. Kosztował mnie 4200 NZD – 10 tys zł. I to były dosłownie ostatnie moje pieniądze :D. Ale przede mną otwierała się kariera twórcy robotów więc co tam 😉
dobre! czekam na reszte. bedzie cos wiecej o maorysach i ogolnie ludziach w nz?
Siemanko,
W ciągu najbliższych postów raczej nie za wiele. Ale mam gdzieś w głowie plan, żeby napisać post stricte o Maori i ich kulturze 🙂
rewelacja! ja jestem ciekawa jak tam Twoja twórcza praca 🙂 Powodzenia!!!! Buziaki!!!!
Cześć Gosiu!
Oj będziesz zaskoczona 😉
Ale nie uprzedzajmy faktów 😉
Pozdrawiam
Grzesiu, może eksport używanych rowerów do Polski?
Hahaha, może… bo to chyba jedyna rzecz, która jest tu tania 😀
Wysłać Ci jakiś?
ho ho Grzesiu. Czyżby „starość ” Cię dopadła? Przesiadłeś się na 4 kółka!!!!!!!!!!!!!! Następny będzie chyba samolot. Wreszcie coś napisałeś- myślałam, że całkowicie porzuciłeś pisanie- a właściwie relacje z podróży po świecie. Opisuj wszystko- lekko się czyta. Twój przekaz jest żartobliwy a to nie wszyscy potrafią. informacje mam z „pierwszej” ręki i to bez cenzury.
pozdrawiam
Hahaha, no trochę chyba tak. Starość przyszła, kości zaczęły boleć więc czas było podwyższyć standard życia ;).
Cieszę się, że lubisz czytać mojego bloga.
Wpisów będzie więcej!
Pozdrawiam
Grzesiek