Australijski szok!

Nadszedł czas zmienić trochę klimat (choć może nie w sensie pogody:) ). Po ponad roku w Azji wsiadłem w samolot i dotarłem na nowy kontynent – do Australii. Lot trwał kilka godzin, ale czułem się jakbym wylądował na innej planecie albo jak Tarzan, który właśnie wyszedł z dżungli do miasta :).

Już od pierwszych minut byłem w szoku.
Przyleciałem z Azji, gdzie wszyscy trąbią, krzyczą, mnóstwo ludzi próbuje wcisnąć swoje usługi lub produkty, na ulicach panuje chaos, każdy jeździ jak chce, a pierwszeństwo ma silniejszy lub większy. Chodniki jeśli istnieją to są zastawione straganami, koszami na śmieci, samochodami i nawet drzewa rosną po środku i słupy elektryczne też. W Azji o parkach może i słyszeli, ale jakoś ta idea nie stała się zbyt popularna. 😉

Dlatego Australia mnie oszołomiła. Cisza, spokój. Nikt na lotnisku na mnie nie krzyczy, nie obstąpił mnie tłum taksówkarzy. Na ulicach nikt nie trąbi. Drogi są szerokie, wszędzie chodniki i ścieżki rowerowe i ogromne przestrzenie zieleni. Ledwie wyszedłem z lotniska, stoję na chodniku chcąc przekroczyć jezdnię i jakieś auto samo z siebie zatrzymuje się na pasach, żebym mógł przejść. Oszalałem i nie wiedziałem co zrobić :D. Od ponad roku nikt mi nie ustąpił pierwszeństwa ;).

P_20171123_044801

P_20171123_044838

P_20171123_080912

Darwin, do którego przyleciałem znajduje się w prowincji Terytorium Północne. Prowincja ta ma sporą niezależność względem rządu Australii, mają m.in. własny parlament. Trochę jak stany w Ameryce.  Mimo sporych rozmiarów (połowa Europy) Terytorium Północne jest słabo zaludnione. Niecałe 250 tys. mieszkańców. Nie sprzyja klimat. Większość prowincji to pustynia. Samo miasto Darwin nie jest wielkie – liczy 150 tys. mieszkańców. Jest więc sielankowe, ciche i spokojne. I tym mnie właśnie oczarowało. Wydaje się być bardzo przemyślanym miastem. Szerokie ulice, mnóstwo parków, głównie nad brzegiem oceanu, dobra komunikacja miejska. Miasto składa się z centrum ze sklepami, bibliotekami, urzędami itp, oraz z osiedli lub dzielnic, złożonych z małych ulic z domami. Centrum każdej dzielnicy jest małe centrum handlowe z supermarketem i kilkoma sklepami.

P_20171125_131146

P_20171125_131427

DSC08312

DSC08040

Okazuje się jednak, że to miasto nie jest jednak najlepszym miejscem do życia. A wszystko przez klimat. W większość Australii można spotkać 4 pory roku – tak jak u nas, choć przesunięte o pół roku (gdy u nas lato, w Australii zima). Temperatury australijską zimą w niektórych miejscach kraju spadają do zera lub lekko poniżej. Natomiast Darwin jest wyjątkowe. Tutaj panuje ciągle klimat tropikalny. To oznacza, że pory roku są dwie – sucha i deszczowa. I o ile w porze suchej jest jeszcze przyjemnie, to pora deszczowa (listopad – kwiecień) jest wielkim utrapieniem. Jest gorąco – w ciągu dnia temperatura wynosi 35 stopni (odczuwalna 40), w ciągu nocy spada do min. 28 stopni. Ale największym problemem jest wilgotność sięgająca często 90%. Wszystko to sprawia, że siedząc w południe na ławce w cieniu człowiek się poci. Dłuższy spacer bez czapki może się naprawdę źle skończyć. Jest tak ciepło, że w „zimnej” wodzie w kranie można zaparzać herbatę. Jest naprawdę gorąca! Każdy dom obowiązkowo posiada klimatyzację, inaczej bardzo ciężko byłoby wytrzymać.
W Darwin są piękne place zabaw dla dzieci z piaskownicami, huśtawkami, zjeżdżalniami oraz siłownie na świeżym powietrzu dla dorosłych. Jednak praktycznie cały dzień są puste. Metal i plastik nagrzewają się w dzień do takich temperatur, że dopiero późnym wieczorem da się je dotknąć bez poparzenia.

DSC08051

P_20171125_133542

P_20171125_125438

Ale wróćmy do mojej historii. Wylądowałem więc na lotnisku 23.11 wcześnie rano. Po godzinnym spacerze na przystanek autobusowy (autobusy z lotniska są bardzo drogie, ale dwa kilometry spaceru i mamy zwykły miejski autobus) wsiadłem do komunikacji miejskiej i dostałem się do centrum. Cały czas czułem się jak małe dziecko w hipermarkecie :D. Wszystko mnie fascynowało: porządek, spokój, przejścia dla pieszych, sklepy, szerokie chodniki, ludzie uprawiający jogging, piękne parki z ławkami i stolikami. Świat jak z amerykańskich filmów. Poważnie czułem się, jakbym przeniósł się w czasie… Taka jest różnica między Azją a Australią. Co wcale nie oznacza, że Azja jest zła. Azja jest po prostu egzotyczna, a Australia bardzo rozwinięta.

P_20171125_133304

P_20171125_141053

P_20171125_133116

Szoku doznałem też z innego powodu. Wszyscy ostrzegali mnie, że Australia jest bardzo droga. Ale co innego jak ktoś o tym mówi, a co innego doświadczyć tego na skórze własnego portfela ;). O tak.. zwłaszcza dla kogoś przyzwyczajonego do azjatyckich cen Australia może przyprawić o zawał. Kilka przykładów: kawa w kawiarni – 12zł, puszka Coca-Coli – 10zł, porcja frytek – 20zł, hamburger – 30zł, frytki z rybą – 45zł. Do tej pory najadałem się do syta za 5-7zł, często z kawą wliczoną w cenę ;). A tutaj trzeba wrócić do czasów studenckich i żywić się sardynkami w puszce (3zł) i chlebem tostowym (3zł) :(.

P_20171123_062354

P_20171126_123743

Zasobność mojego portfela po prawie półtorej roku podróży nie napawa optymizmem. Dodatkowo trafiłem do najdroższego kraju na mojej drodze. Dlatego wiedziałem, że pierwsze co muszę zrobić w Australii to znaleźć pracę. Bardzo dużo ludzi zwiedza ten kraj na wizie Work & Holiday („Praca i Wakacje”). Można dzięki niej legalnie podjąć pracę. Tej w Australii nie brakuje. Mnóstwo ofert na farmach czy przy zbiorach owoców. I to wszystko działa pięknie jeśli jest się Niemcem, Holendrem czy Anglikiem. Niestety nasz wspaniały kraj należy do krajów kategorii B i dostać powyższą wizę nie jest tak prosto. Pokrótce: nabór rozpoczyna się w czerwcu. Należy zgromadzić sporo papierów: dokumenty ze studiów, certyfikat językowy, wyciąg z banku ze stanem konta minimum ok. 15 tys zł oraz zaświadczenie z Ministerstwa Rodziny Pracy i Polityki Społecznej o spełnianiu wymogów uczestnictwa w programie” – to już mnie wykluczyło – nie będąc w Polsce musiałbym notarialnie upoważnić kogoś do zrobienia tego za mnie. Następnie trzeba zapłacić 1200zł i wszystkie te dokumenty wysłać kurierem do ambasady w Berlinie, gdyż ambasady w Polsce nie ma. A potem oczekuje się na przyznanie wizy. Ponieważ jest tylko 200 miejsc na rok (w przyszłym roku chyba ma być już 500), a chętnych o wiele więcej, więc otrzymanie wizy wcale nie jest gwarantowane (mimo zapłaconych pieniędzy).

Tak więc poleciałem do Australii na zwykłej wizie turystycznej, którą można dostać za darmo po wypełnieniu krótkiego formularza w internecie. Wizę przyznano mi w ciągu 2 godzin. Wierzyłem, że jednak uda mi się spokojnie znaleźć jakąś pracę na czarno z pieniędzmi do ręki.

Od razu więc po przylocie udałem się do miejsca zwanego Duck Pond, gdzie cumują kutry rybackie. Poznałem na Bali (Indonezja) Roba – mieszkańca Darwin, który właśnie polecił mi, żebym w mojej sytuacji spróbował zaciągnąć się na jakiś kuter. Rybacy wypływają na kilka tygodni w morze i łowią ryby, krewetki itp. Brzmiało to świetnie. Jednak rzeczywistość już taka kolorowa nie była. Po pierwsze kończył się sezon, więc niewiele kutrów wypływało w morze. Co wiąże się też z tym, że ludzie, którzy pracują przez resztę sezonu na innych kutrach teraz są wolni i również szukają pracy. Chodziłem więc dwa dni od łodzi do łodzi i pytałem. Nikt za bardzo pracy nie miał. Przeszkodą sporą okazał się również brak wizy. Australia wygląda na bardzo praworządny kraj i każdy boi się zatrudniać ludzi nielegalnie. Tłumaczono mi, że po oceanie pływają patrole policji, które cały czas sprawdzają kutry czy łowią odpowiednie ryby, w odpowiednim miejscu no i czy wszystko odbywa się zgodnie z prawem. Tak więc szanse na pracę na kutrze spadły praktycznie do zera, a szkoda, bo byłaby to niesamowita przygoda. Próbowałem więc swojego szczęścia również na Gumtree – portalu z ofertami pracy (tak, w Australii jest Gumtree ;p). Dzwoniłem do kilku farm, które ogłaszały nabór (głownie zbieranie owoców). Wszyscy byli bardzo chętni mnie przyjąć do czasu, gdy usłyszeli, że jestem na turystycznej wizie. Napisałem również posty na Facebook’u w różnych grupach, że szukam pracy z zapłatą do ręki. Ktoś mi odpisał, żebym nie okradał ich kraju i że policja podatkowa też przegląda Facebooka ;). Po trzech dniach ostrych poszukiwań byłem więc trochę zrezygnowany. Bez pracy nie było mnie stać na utrzymanie się w tym kraju.

P_20171124_123245

P_20171127_095159

Jednak los się do mnie uśmiechnął. Podobno głupi ma szczęście, ja mam je często… to chyba nie najlepiej jak tak teraz myślę… 😀

Trzeciego dnia siedziałem w porcie i jadłem swoje „puszkowe” śniadanie (spaghetti do usmażenia na patelni… nie polecam, przynajmniej nie prosto z puszki :P), gdy podszedł do mnie jakiś koleś i zapytał czy szukam pracy i żebym o 12 stawił się przy kutrze to pomogę w rozładunku ryb. I w ten sposób w ciągu 2 godzin zarobiłem swoje pierwsze 100 aud (australijskich dolarów)! (270zł!).

P_20171123_072313

P_20171124_161231

Tego samego dnia zagadałem do właścicielki restauracyjki przy porcie, czy nie potrzebuje pomocy. Ona nie potrzebowała, ale jej koleżanka prowadząca sklep rybny już tak. I następnego dnia pomagałem przez 4 godziny porządkować ryby w chłodni, pakować próżniowo owoce morza, kroić ryby i zarobiłem kolejne 100 aud + śniadanie i obiad :). Spotkałem też załogę z kutra któremu pomogłem rozładowywać ryby. Zapytałem czy nie potrzebują jeszcze pomocy. Okazało się, że mają dwie metalowe małe łódki, które trzeba umyć a nikomu się nie chce. Kolejnego dnia więc czyściłem je przez 4 godziny i do portfela wpadło kolejne 120 aud! Powoli stawałem się bogaty :D.

P_20171126_114940

P_20171126_141901

Ponieważ hostele w Australii są drogie jak wszystko inne (od 60zł za noc) swój namiot robiłem niedaleko przystani rybackiej w… słupie elektrycznym :D. Brzmi to dziwnie, ale miejsce było na prawdę przyzwoite. Osłonięte z trzech stron murkiem, obok nie było żadnego chodnika, więc nikt się nie kręcił. Dodatkowo zaraz obok był port, a w nim prysznice i toalety z ciepłą wodą. Czyli wszystko czego potrzebowałem :).

DSC08311

DSC08310

DSC08309

Po tym jak zarobiłem troszkę pieniędzy, myślałem co zrobić dalej, gdzie teraz szukać pracy. I wtedy zadzwonił telefon: „Cześć, dzwonię z ogłoszenia z Gumtree. Praca w ogrodzie. Jesteś dalej zainteresowany? Możesz zacząć od jutra”. Pewnie że jestem ;). Praca miała być na kilka dni, ostatecznie pracowałem prawie trzy tygodnie. Ale po kolei…

Praca nie była w Darwin. Była pod Palmerston – 25km od Darwin. Szybko więc ruszyłem stopem (test autostopu w Australii – rezultat: działa dobrze!) aby o 7 rano następnego dnia stawić się w pracy. Moim pracodawcą był Peter. Miał on firmę budującą domy w okolicy. Moja praca jednak polegała głównie na plewieniu chwastów w ogrodzie wokół jego sporego domu. Praca nie była lekka. 10 godzin dziennie w słońcu… tropikalnym słońcu. Peter nie był też najlepszym pracodawcą. Dostałem jedynie worek na śmieci… i to tyle. Po godzinie przyszedł jeden z dwóch jego pracowników i dał mi rękawiczki 🙂 Nawet dostępu do toalety mi nie zapewniono (sikałem więc na jego trawnik! A co!). Wodę do picia brałem z kranów na zewnątrz domu (do podpięcia szlaufa) – kranówka w Australii jest zdatna do picia, ale ohydnie ciepła. Nie było też mowy na rozbicie namiotu w jego ogrodzie. Spałem więc w buszu 500 metrów od jego domu, a prysznic brałem ze szlaufa u niego po pracy :). Nie ma co jednak narzekać. W końcu miałem pracę i to całkiem dobrze płatną. Dostawałem 23 aud za godzinę (60zł). Przy 10-godzinnym dniu pracy daje to 600zł dziennie! Choć Peter zaznaczył, że mam liczyć każdą przerwę jaką robię, nawet 5 min. On rozumie, że przerwy są konieczne zwłaszcza w taka pogodę, ale on płacić za nie nie będzie… Taki pracodawca :). Tak więc plewiłem chwasty, kosiłem trawę (jeździłem nawet kosiarką – traktorem, była frajda :D).

P_20171129_132613

P_20171129_132747

P_20171129_132731

P_20171129_132710

P_20171130_090346

Pomagałem również na budowach domów. Firma Petera oddaje rocznie ok 50 domów. Buduje je od zera, a zatrudnia dwóch pracowników na budowie (plus kilka osób w biurze). Wszystko wykonują firmy podwykonawcze. A domy powstają na sztucznie budowanych osiedlach, dosłownie jak z amerykańskiego filmu. Dom z domem ramię w ramię, podjazd obok podjazdu, mały trawniczek obok małego trawniczka, wszystko podobne i nudne. Na pewno wiecie o czym mówię.

Ja zajmowałem się głównie sprzątaniem. Sprzątałem teren budowy z pozostałych śmieci, zamiatałem gotowe domy, plewiłem chwasty, czyściłem zabrudzone podjazdy i kostki brukowe. Tego typu prace.

P_20171207_092929

Po pracy nie było za bardzo co robić. I doszedł mój duży Australijski problem. W Azji małe sklepiki przydomowe były dosłownie co kilka metrów. W Australii wygląda to inaczej. W centrum Darwin jedzenie można kupić w dwóch hipermarketach i to właściwie tyle. Pracując u Petera, na osiedlu bogatych ludzi, sklepów nie było wcale. Codziennie więc po pracy robiłem sobie 2km wycieczkę do najbliższej stacji benzynowej, gdzie mogłem wypić kawę i skorzystać z toalety :P. Raz na dwa, lub trzy dni łapałem stopa –  4.5km do centrum Palmerston, gdzie był najbliższy supermarket. I z tym się będę borykał w Australii. Brak sklepów oznacza, że trzeba myśleć i kupować na zapas. A dokładając fakt, że mamy 35 stopni na zewnątrz i brak lodówki, pozostają jedynie konserwy. Od 4 dni noszę roztopioną nieotwartą czekoladę. Jak raz się roztopiła to bez lodówki w tym klimacie nie stwardnieje. ;P

P_20171125_130911

Wracamy do tematu. Ostatecznie przepracowałem u Petera 13 dni. W międzyczasie zadzwoniła właścicielka sklepu rybnego prosząc żebym przyszedł jeszcze raz jej pomógł. Więc szybki wypad do Darwin i kolejne 100 aud w kieszeni.

Tak więc z bardzo podbramkowej sytuacji jakimś cudem stałem się całkiem przyzwoicie bogaty :D. Przepracowałem 17 dni. Była to ciężka praca. Nie przez obowiązki same w sobie, ale przez słońce, spanie w namiocie itp. I w ciągu tych 17 dni zarobiłem 3285 aud! Co daje uwaga… 8900zł!!!. W 17 dni :D. Wydaje się to olbrzymia suma, jednak przy cenach australijskich szału nie ma, ale nie jest też źle:). Ale nauczyłem się jednej ważnej zasady: nie przeliczać pieniędzy.

Jak więc jest z tą Australią? Jeśli przylatuje do niej Polak stricte na wakacje, to kraj ten jest horrendalnie drogi. Natomiast jeśli mieszka się w Australii i pracuje to wcale tak źle to nie wygląda. Najniższa krajowa płaca to 22.85 aud za godzinę, co po odjęciu podatków da pewnie jakieś 18 aud/h. Tak więc za godzinę pracy da się zjeść obiad w restauracji (15-20 aud), na kawę pracuje się 15 min (4.5 aud), a pół pieczonego kurczaka z hipermarketu to 20 minut pracy (5 aud). Możemy to porównać z Polską. Załóżmy, że minimalna na rękę to 12zł. Kawa kosztuje 5-8zł, obiad 20zł, kurczak nie mam pojęcia ile;P. Wygląda na to, że lepiej żyć w Australii :). Do tego dochodzi coś więcej. W Australii koszt pracowniczy jest spory, więc wszystko co się wiąże z ludzką pracą jest drogie: jedzenie, fryzjer, taxi itd. Natomiast rzeczy, które są importowane, lub gdzie czynnik ludzki nie jest tak istotny są niedużo droższe lub porównywalne do cen w Polsce – np. elektronika lub ubrania. I nigdy bym się tego nie spodziewał, ale Australia okazała się krajem, gdzie zrobiłem spore zakupy 🙂
Kupiłem namiot (stary się zepsuł) za 40 aud – 2 godziny mojej pracy! W Polsce podobny kosztuje niby tyle samo –  100zł – ale sami przeliczcie ile to godzin pracy. Kupiłem też używany czytnik e-booków (stary utonął w plecaku w filipińskim deszczu) – 20 aud – godzina pracy! W Polsce podobny używany – 200zł. Kupiłem również używany aparat fotograficzny – Sony RX100 – taki sam jak miałem na początku. W Polsce – 900zł. Tutaj kupiłem go za 600zł – ciągle drogo? 600zł to 250 aud – jeden dzień pracy 🙂 – i już to wygląda dużo lepiej;). I dlatego jakoś lekko mi się tutaj wydaje pieniądze 😛

P_20171130_185201

Tak więc wyglądało moje pierwsze zetknięcie z Australią. Po trzech tygodniach pracy przyszedł czas na tydzień relaksu, zwiedzania, i przygód.  Ale o tym w kolejnym poście 😉

 

462 Comment

  1. Dorota says: Odpowiedz

    Witam
    A już myślałam, że nic Cię Grzesiu nie zaskoczy-” takiego obieżyświata:. A tu proszę Australia stawia przed Tobą przeszkody. Grunt to jednak pozytywne myślenie a tego Ci nie brakuje.
    Zdobywaj ją więc z humorem i zapałem.

    1. Grzegorz Burda says: Odpowiedz

      Hahaha, no Australia zaskoczyła mnie i to nie raz 🙂 Ale w gruncie rzeczy zaskakuje mnie głównie pozytywnie 🙂

Dodaj komentarz