We wschodniej części Jawy był sobie kiedyś sporawy wulkan Tengger. Około 820 tys. lat temu nastąpiła wielka i gwałtowna eksplozja tego olbrzyma. Po niej zostało wgłębienie – kaldera o średnicy 16km. W tej kalderze wyrosło 5 nowych wulkanów, z czego najmłodszy to Bromo – najczęściej odwiedzana atrakcja na Jawie.
Bromo nie jest ani wysoki, ani szczególnie piękny. Sławę zyskał, gdyż jest bardzo łatwo dostępny dla turystów. Jednocześnie serwuje piękne wschody słońca (podobno) i trochę księżycowy krajobraz (na pewno). Wznosi się na 2329 m n.p.m. i jest ciągle aktywnym wulkanem. Ostatnią silną erupcją w 2004 roku zabił 2 osoby. Jednocześnie jest to zapadnięty wulkan, szczyt, który zobaczynie na zdjęciach to wulkan Batok, nieczynny. Bromo to niska, jaśniejsza część wzniesienia po jego lewej stronie.
Bromo przyciąga morze turystów. Z pobliskiej drogi wystarczy zejść w dół kaldery, przejść niecałe 3km, wspiąć się po kilku schodach i już jest się na wulkanie. Gdyby i to się okazało ponad nasze możliwości, to z chęcią posłużą lokalni mieszkańcy podwożąc pod sam wulkan jeepem lub końmi. Założę się, że za skromną opłatą wniosą także na plecach na sam szczyt 😉
Do pobliskiej wioski Cemoro Lawang dotarłem po zmroku (jak to ostatnio mam w zwyczaju :D). Zjadłęm więc jakąś kolacyjkę, wypiłem kawę i zszedłem do kaldery. Oczywiście wszystkie atrakcje na Jawie są słono płatne. Nie było jednak problemem znaleźć nieoficjalne zejście do starego krateru.
Po 20 minutach byłem na dole a moim oczom ukazał się księżycowy krajobraz. Jestem w wielkim, płaskim leju wypełnionym piaskiem i skąpą trawą. Przede mną wznosi się kilka wulkanów, a dookoła otacza nas okrągły mur – ściany kaldery. W świetle księżyca i gwiazd wyglądało to dosłownie jakbym znalazł się na jakiejś niezamieszkałej planecie. Ponapawałem oczy widokiem i ciszą, rozbiłem namiot i położyłem się spać z myślą, że wstanę o 3, zwinę tobołki i udam się na punkt widokowy na wschód słońca.
Gdy zadzwonił budzik doszły do mnie warkoty wielu silników. Otworzyłem namiot, przetarłem oczy i ujrzałem dłuuugą karawanę jeepów jadącą na punkt widokowy. Nieprzerwany potok samochodów. Karawana przejeżdżała jakieś dwa kilometry ode mnie po dnie starego krateru, potem wspinała się na ścianę kaldery i dojeżdżała do punktu widokowego. Samochodów mogło być spokojnie koło setki (nie przesadzam!)… Mówiono mi, że wschody słońca na Bromo bywają zatłoczone, ale żeby aż tak?! I do tego w środę?!
Stwierdziłem, że wschód słońca powinien być obserwowany w spokoju, ciszy i samotnie. Nie w tłumie i ścisku 100-200 osób, przeciskających się, aby zrobić jak najlepsze zdjęcie iPhonem. Tak więc zarzuciłem pomysł i jednocześnie śpiwór na głowę i poszedłem spać. Wstałem na moment o 5 rano, aby zobaczyć wschód z namiotu. Widok jednak nie był imponujący 🙂 Ale nie żałuję swojej decyzji.
Wstałem więc rano. Kaldera nie przypominała już innej planety, ale przypominała jakiś bardzo pustynny i surowy obraz. Gdzieś z obrzeż Sahary. Do tego pojawili się ludzie na koniach niczym beduini. Jeepy nadal krążyły wożąc turystów. Byli też piechurzy zmierzający w stronę krateru. Tłoku jednak nie było. Wszyscy za pewne spali po wschodzie słońca ;). Ukryłem więc plecak w krzakach i poszedłem zobaczyć wulkan. Po drodze minąłem ruiny świątyni i wdrapałem się po schodach na górę.
Widok kaldery z góry był piękny. Ale mocne wrażenie robił sam wulkan. Wielki lej z bulgoczącą wodą wewnątrz. I odgłos. Dźwięki jakby startowały samoloty odrzutowe, głośny, nieustanny warkot.
Krótka droga, piękne widoki, groźny warczący wulkan. Rozumiem dlaczego Bromo jest gwiazdą wśrod indonezyjskich wulkanów.
Wróciłem do plecaka, wygrzebałem się na górę do wioski, zjadłem obiad i ruszyłem w dalszą drogę.
A następnym moim celem był kolejny wulkan – Ijen. To był dla mnie najważniejszy cel w Indonezji, ale dlaczego, o tym w kolejnym poście.
Trasa przebiegała spokojnie. Zajęła mi dwa dni, a noc spędziłem na obrzeżach małego miasta. Po drodze mijałem piękne górskie wioski z polami uprawnymi i malowniczymi górami w tle. Zjechałem również do przybrzeżnych miast. Kierowcy mili jak zawsze, często oferowali kawę i jedzenie.
Sporą część drogi pokonałem z kierowcą tira, który wracał do domu – 50km od Ijen. Po drodze jednak ktoś go zatrzymał i zaczęli rozmawiać. Chwilę później wycofaliśmy do pobliskich magazynów warzyw. Gdzie czekaliśmy godzinę, aż załadowano naszego tira cebulą i innymi warzywami. Dodatkowa fucha dla kierowcy, możliwość zobaczenia czegoś ciekawego dla mnie. Choć oczywiście ja dla pracowników magazynów byłem atrakcją równie wielką ;). Potem szwędaliśmy się po zakamarkach miast po drodze rozwożąc załadowane warzywa :). Do miasta docelowego dotaraliśmy wieczorem. Kierowca zaoferował mi nocleg u siebie, jednak tym razem chciałem uniknąć zamieszania, byłem dosyć zmęczony i postanowiłem przespać się na obrzeżach miasta w namiocie.
Poniżej kilka zdjęć z trasy. Myślę, że oddają klimat Jawy.