Christchurch to miejsce, które mnóstwo Nowozelandczyków mi odradzało, mówiąc, że tam nic nie ma, nudy. Po przyjeździe stwierdziłem jednak, że nie warto ślepo ufać opiniom innych ludzi 🙂
Christchurch jest największym miastem południowej wyspy i z 404 tyś. ludzi zajmuje trzecie miejsce co do wielkości w Nowej Zelandii (daleko za Auckland z 1.6 mln mieszkańców i tuż za Wellington z 420 tyś.). Pierwsze osady na tym terenie były już ok. 1250 roku (nie wiem jak oni to liczą ;P). Miasto natomiast powstało w XIX wieku wraz z przybyciem anglików. Miało swoje lepsze i gorsze dni, ale to rok 2010 okazał się być najważniejszym w historii miasta.
4 września 2010 roku zatrzęsło. Trzęsienie ziemi o sile 7.1 z epicentrum niedaleko miasta poważnie przetrzebiło zabudowania. Wiele uszkodzonych budynków w całym mieście, kilka rannych osób, ale na szczęście bez ofiar śmiertelnych. Natura jednak nie była usatysfakcjonowana swoim dziełem i postanowiła postarać się bardziej. Pół roku później, 22 lutego 2011 roku, drugie trzęsienie, nieco lżejsze – 6.3 w skali Richtera nawiedziło miasto. To trzęsienie jednak było usytuowane jeszcze bliżej miasta. Dodatkowo było bardzo intensywne (IX w skali Mercalliego) i w rezultacie Christchurch osłabione poprzednim trzęsieniem rozpadło się jak domek z kart. W tym trzęsieniu zginęły 185 osoby. Zawaliły się ściany i dzwonnica katedry – symbolu miasta. Runął doszczętnie budynek lokalnej telewizji uśmiercając najwięcej osób. W wielu miejscach ziemia się rozstąpiła (jak w filmach akcji). Zniszczenia dopełniło upłynnienie gruntu. Jest to zjawisko występujące m.in po trzęsieniach ziemi na gruntach z dużym nasyceniem wody. Sypki grunt zmienia się ciecz, jakby błoto, co powoduje zmiany ukształtowania terenu i kolejne uszkodzenia budynków. Wstrząsy wtórne trwały jeszcze regularnie przez dwa lata, o dużo mniejszej sile, jednak ciągle dokonując zniszczeń w ledwie stojącym mieście. Istny armagedon zakończył się z bilansem ponad 1500 zniszczonych budynków (w tym duże budynki jak katedry i kościoły, biblioteki, urzędy, sądy, hotele itd) i stratach szacowanych na 30 miliardów NZD (nowozelandzkie dolary) – ponad 100 miliardów złotych. I to wszystko działo się 9 lat temu!
Jak miasto wygląda teraz? Christchurch odradza się niczym feniks z popiołów. Połowa miasta jest w budowie. Drugą połowę stanowią odremontowane budynki i budynki ciągle opuszczone, częściowo zniszczone, nadające się jedynie do rozbiórki. W samym centrum miasta stoi wspomniana katedra. Właśnie zaczynają ją naprawiać, ale podobno potrwa to 7 – 10 lat. Miasto jest pełne przestrzeni – miejsc, gdzie kiedyś były zabudowania.
Na szczęście odbudowa miasta wygląda na proces zaplanowany i przemyślany. Powstał system ulic jednokierunkowych, mnóstwo parków i skwerów. Pełno ścieżek rowerowych i udogodnień dla rowerzystów i pieszych. Wszystkie nowe budynki utrzymane są w przyjemnej konwencji i widać że panuje jakiś reżim budowlany.
W mieście jest mnóstwo rzeźb, instalacji artystycznych, murali, graffiti itp. Przez środek płynie rzeka, na której można popływać gondolą, trochę jak w Wenecji. Jest oczywiście też ogród botaniczny.
Miasto organizuje mnóstwo festiwali, poniżej możecie np. zobaczyć instalacje lamp Chinskiego z okazji Chińskiego Nowego Roku.
Christchurch nie jest dużym miastem (zwłaszcza po trzęsieniach ziemi), jednak bardzo przypadł mi do gustu. Takim spokojem, sielankowością. Jednocześnie jest w nim sporo restauracji, pubów czy innych miejsc rozrywki.
Uważam je za jedno z najfajniejszych miast w Nowej Zelandii, jeśli nie najfajniejsze 🙂
Ma również ciekawe muzea, głównie darmowe. Jest też wielka nowa biblioteka, w której m.in. znalazłem polski dział z książkami po polsku. W Christchurch żyje podobno społeczność 70 polskich rodzin, a w samym środku miasta pod katedrą można zjeść pierogi lub placki ziemniaczane!
Na koniec pasuje opisać jedno wydarzenie z czasów kiedy byłem w Christchurch. Wydarzenie miało miejsce 15 marca 2019 roku. Rasista i fanatyk wkroczył do dwóch meczetów w czasie piątkowych modłów i w ramach krucjaty zastrzelił w sumie 51 muzułmanów. Na pewno o tym słyszeliście. Wydarzenie wstrząsnęło krajem, na końcu świata, który znany był ze swojego pokojowego i przyjaznego do wszystkich nastawienia. Wszyscy byli głęboko poruszeni. To co jednak warte jest opisania i zapamiętania to reakcja i to co wydarzyło się później.
Podejrzewam, że gdyby taki atak odbył się w Polsce, to nasze społeczeństwo podzieliłoby się jeszcze bardziej, byłaby wielka debata publiczna o islamizacji, terroryźmie itp. Jestem przekonany, że w internecie pojawiłoby się sporo komentarzy w stylu: „dobrze im, po co przyjeżdżali”… Właściwie to sporo takich komentarzy pojawiło się w polskim internecie po atakach w Christchurch.
Wiecie jak zareagowała na te wydarzenia Nowa Zelandia? Dwoma zdaniami: „Kia Kaha” oraz „You are us!”. Pierwsze po maorysku oznacza Bądźcie silni, a drugie po angielsku Wy to my! – czyli pewnego rodzaju zapewnienie, że muzułmanie są częścią społeczeństwa. Te napisy można było zobaczyć dosłownie wszędzie. Ludzie niesamowicie zjednoczyli się w tym kraju. Tłumy zaczęły przychodzić co tydzień do parku w pobliżu miejsca ataków na piątkowe modły. Nie tylko muzułmanie, ale również biali, Maorysi, hindusi. Dosłownie wszyscy razem. Nawet premier przylatywała ze stolicy aby w chuście na głowie wziąć udział w modłach.
Również reakcja polityczna była błyskawiczna. Parlament błyskawicznie uchwalił zakaz posiadania broni półautomatycznej. Pozwolenie na broń w Nowej Zelandii było bardzo łatwe do zdobycia. Jest to kraj, gdzie wypady na polowania są tak popularne jak w Polsce wypady na grzyby. Rząd wprowadził w trybie natychmiastowym zakaz posiadania broni półautomatycznej i automatycznej i zobowiązał się wykupić po cenach rynkowych każdą sztukę takiej broni! Czyli ich posiadacze nie musieli się martwić co z tą bronią zrobić, skoro nikt w kraju nie może jej mieć.
Po tych wydarzeniach wystosowano petycję o zgłoszenie premier Nowej Zelandii Jacindy Ardern do pokojowej nagrody nobla w uznaniu za sposób opanowania aktu terrorystycznego.
Poniżej na zdjęciach miejsce niedaleko meczetów, gdzie ludzie z własnej inicjatywy zaczęli przynosić kwiaty, dzieci rysowały malowanki, przynosiły swoje pluszaki.
Miasto ma swoją historię…szkoda że taką przykrą, ale fakt odbudowy jest godny naśladowania. Pozdrawiam