Zakotwiczyliśmy z powrotem w Cairns. Po ochłonięciu z nieudanej wyprawy trzeba było zastanowić się co robić dalej. Postanowiłem przez tydzień zostać na łódce Iana. W rejs jachtem zainwestowałem ok. 1000zł na jedzenie, paliwo i inne koszty, więc spokojnie mogłem na łódce mieszkać, jeść nasze konserwy itp. W tym czasie chciałem wymyśleć jakiś nowy plan działa. Ian również nie bardzo miał na siebie pomysł. Z jednej strony był bez pieniędzy i chciał sprzedać jacht, z drugiej zainwestował sporo w tą łódkę i wierzył, że może rozkręcić biznes na Wyspach Salomona, więc myślał o podreperowaniu budżetu i podjęciu kolejnej próby. Dwie dziewczyny, które z nami płynęły postanowiły iść swoją drogą 🙂
Spędziłem więc tydzień niewiele robiąc. Zszyliśmy żagle, Ian remontował łódź, a ja czytałem książkę, chodziłem po mieście oraz rozważałem różne opcje.
Ostatecznie udało mi się namówić Iana, abyśmy pożeglowali 500km na południe do Airlie Beach. Mała turystyczna miejscowość, gdzie Ian mógł łatwo znaleźć pracę jako sternik jachtów wożących turystów na pobliskie wyspy (pracował tam klika lat), a i może dla mnie jakaś praca na czarno na takim jachcie by się znalazła. Przede wszystkim jednak dla mnie to była opcja popływania jeszcze trochę jachtem.
Wyruszyliśmy więc 26 maja z Cairns. Droga zajęła nam półtorej tygodnia. Płynęliśmy w ciągu dnia, cumując lub kotwicząc na noc w różnych malowniczych miejscach. Płynęliśmy cały czas pod wiatr więc szło wolno. Byliśmy cały czas blisko brzegu, na terenie Wielkiej Rafy Koralowej więc nie był jakichś super wysokich fal i płynęło się przyjemnie, żeby nie powiedzieć nudnawo :).
Ian to dosyć niecierpliwy gość, więc gdy tylko wiatr trochę gasł to odpalał silnik,więc niestety większość trasy pokonaliśmy na silniku zamiast żagli, ale i tak było warto. Za sobą ciągnęliśmy linkę z przynętą z nadzieją, że złapiemy jakiegoś tuńczyka albo makrelę. Niestety w morzach chyba rzeczywiście nie ma już ryb, więc musieliśmy zadowolić się tuńczykiem z puszki. Złapaliśmy raz za to rekina! Podobno rekiny nie są smaczne. Dodatkowo są ważnym składnikiem morskiego ekosystemu. Dlatego wypuściliśmy go na wolność.
Po drodze mijaliśmy też brązowe osady na wodzie. Podobno są one wydzielane przez koralowce na rafie. Ale nie udało mi się znaleźć żadnych informacji na ten temat 🙂
Po drodze zatrzymaliśmy się też na dzień na wyspie Magnetic Island – mała, zamieszkała turystyczna wysepka w pobliżu Townsville. Drobny trekking po wyspie zaowocował ładnymi widokami, kokosami do picia i pięknym koalą wcinającym liście eukaliptusa 🙂
3-go czerwca dotarliśmy do Arlie Beach. Ian dosłownie godzinę po zakotwiczeniu miał już pracę. Ja dałem sobie zwyczajowo tydzień na znalezienie pracy lub wymyślenie czegoś innego. W międzyczasie mieszkałem na łodzi i jadłem jedzenie z naszych zapasów.
Arlie Beach to małe turystyczne miasteczko, pełne młodych backpackersów i głośnych imprez. Ludzie przyjeżdżają tam właśnie aby wynająć jacht i popływać w okolicy, pośród wysp i raf koralowych. Samo masteczko też było całkiem ładne. Niewielkie, z przyjemną laguną i ścieżką spacerową wzdłuż brzegu. Wydaje mi się, że troszkę przyjemniej niż we Władysławowie, ale dawno nie byłem 🙂
Cudne zdjęcia…i ta koala i rekin 🙂