Z Hoi An chcieliśmy jechać do Dalat oddalonego o prawie 700km miasteczka w górach. Ostatecznie jednak zmieniliśmy plany. Co prawda drugi bieg w motocyklu działał, jednak Honda płatała duże figle. Sama skrzynia biegów – tak „cudownie” naprawiona zachowywała się dziwnie. Luz ciężko było wrzucić, motocykl czasem sam z tego luzu wchodził w bieg, zwłaszcza na wysokich obrotach, co było niebezpieczne, gdyż wyrywało motocykl do przodu. Dodatkowo nasz wspaniały mechanik naprawił co prawda tylne światło, ale przestało działać przednie (nie pomyślałem, żeby sprawdzić w warsztacie).
Pierwszego dnia jazdy urwał się też łańcuch. Trzeba było założyć nowy, gdyż stary był w fatalnym stanie. Pod wieczór z kolei motocykl przestał palić i trzeba było wymienić jakieś urządzenie przesyłające iskrę do świecy (nie znam nazwy). Drugiego dnia mieliśmy apogeum. Najpierw od wibracji motocykla wykręciły się śrubki od pokrywy skrzyni biegów – pierwsza drobna naprawa. Potem wykręciły się śrubki od rury wydechowej – ciągła zmora – druga naprawa. Potem urwało się mocowanie silnika i trzeba było spawać ramę – trzecia, poważna naprawa i dużo szukania odpowiedniego warsztatu. Małe warsztaciki nie miały spawarki, a goście w jakiś zakładach ze spawarkami nie chcieli nas słuchać i odsyłali do warsztatów motocyklowych. Po spawaniu ramy silnik zmienił trochę położenie i kawałek dalej trzeba było odkręcić i przykręcić jeszcze raz rurę wydechową. Chłopaki zrobili to niestarannie i po 50km śrubki znowu odpadły.
Zdecydowaliśmy wiec nie jechać do Dalat, baliśmy się krętej górskiej drogi i zostaliśmy na wybrzeżu.
Droga była piękna. Świeciło słoneczko a wokół nas cudowne widoki. Często droga prowadziła zaraz przy brzegu morza. Czasem przez niewielkie góry. Gdy jechaliśmy dolinami to wokół rozciągały się niekończące pola ryżowe. Pod koniec drogi krajobraz się zmienił w bardziej pustynny. Było sucho, kamieniście. Skąpa roślinność czekała z utęsknieniem pory deszczowej. Zaczęły się pojawiać wydmy piaskowe. Krajobraz i sam motocykl dawały taką przyjemność z jazdy, że nawet kolejne naprawy znosiliśmy w miarę cierpliwie.
W takim klimacie dotarliśmy do Mui Ne. Wróciłem do miejsca gdzie pracowałem przez dwa miesiące. Spędziliśmy tu pięć dni na relaksie, plażowaniu, spacerach i małych imprezkach. Pisaniu bloga, czytaniu książki i dobrym jedzeniu. Strasznie miło było odwiedzić znajomych, z którymi spędziłem trochę czasu, zobaczyć co nowego w Pogo – knajpie, w której pracowałem czy zamieszkać w tym samym biednym i tanim pokoju ;). Wreszcie długo wyczekiwane kilka dni wakacji, wolnych od problemów z motocyklem czy stopem, wolnych od plecaka i tułaczki. Choć uwielbiamy podróżować, to czasem miło jest na chwilę posiedzieć i zrelaksować się.