Adnotacja: Do opowieści snutej w tym poście nie mam za wiele zdjęć. Będę ją więc upiększał widokami z ogrodu botanicznego w Auckland 🙂
Następnego dnia po wypadku przyszedł czas na działania. Czekała mnie sprawa w sądzie, ale to była kwestia przyszłości. Kwestia teraźniejszości to naprawa samochodu. W Nowej Zelandii ubezpieczenie samochodu nie jest obowiązkowe. Koszty leczenia po wypadku pokrywa państwo, ubezpieczenie samochodowe dotyczy jedynie szkody materialnej. Miałem wykupioną polisę, która obejmowała naprawę mojego samochodu oraz innych pojazdów, jeśli ja spowodowałem wypadek. Zgłosiłem więc wypadek mojemu ubezpieczycielowi i pojechałem wycenić naprawę pod wskazany adres. Okazało się że naprawa potrwa z tydzień albo i dłużej i tak naprawdę to może przewyższyć wartość samochodu, więc istnieje prawdopodobieństwo że ubezpieczyciel zdecyduje wypłacić mi pieniądze zamiast naprawiać auto.
W którejś rozmowie telefonicznej z firmą ubezpieczeniową napomknąłem, że mieszkam w samochodzie i wtedy okazało się, że wpadłem w większe tarapaty niż myślałem. Firma ubezpieczeniowa anulowała moją polisę, gdyż moja auto zostało zmodernizowane, czego nie zgłosiłem i dla nich to jest Campervan – samochód kempingowy, a ja ubezpieczyłem zwykłego vana. Jak działają firmy ubezpieczeniowe chyba nikomu tłumaczyć nie trzeba, Nowa Zelandia nie jest tu wyjątkiem od reguły. Tak więc nie pomogły telefony, maile, tłumaczenia. Zostałem bez ubezpieczenia z perspektywą naprawy vana i pokrycia kosztów naprawy motocykla z własnej kieszeni.
Cóż było robić. Postanowiłem wrócić do Mount Maunganui, gdzie mogłem się zatrzymać u znajomych i spróbować tanio naprawić samochód. Policjant powiedział, że vanem mogę legalnie jeździć (nie wiem na ile to była prawda). Tak czy inaczej następne półtorej dnia spędziłem na pokonywaniu 550km z powrotem do Bay of Plenty. Tym razem jechałem przez środek wyspy – najkrótszą drogą, również malowniczą i piękną ale ani mnie ani mojemu samochodowi nie było w głowie zwiedzać. Jechałem wolno, nasłuchując czy z samochodu nie wydobywa się jakiś dziwny dźwięk. Także sam fakt wypadku sprawił, że jazda nie sprawiała mi przyjemności, a każde skrzyżowanie stresowało. Taki stan utrzymywał się jeszcze przez długi czas.
Kolejne półtorej tygodnia spędziłem na naprawie samochodu. Okazało się, że ten vany są sprowadzane jako używane z Japonii i właściwie jedyne części zamienne można znaleźć na złomowiskach, a znalezienie sprawnego zderzaka przedniego to już w ogóle graniczy z cudem. Cudu jednak udało się dokonać i zderzak znalazłem, ale musiałem po niego jechać aż do Auckland (ponad 200km). Tu pomogła mi na szczęście Spotty, która z pracy miała wyjazd w delegację właśnie pod Auckland więc zabrałem się z nią :).
Przy okazji mogłem zwiedzić największe miasto Nowej Zelandii. Auckland ma 1.6 mln mieszkańców i jest wielkim nowoczesnym miastem odstającym trochę od reszty kraju. Jednocześnie jest bardzo zatłoczone i zakorkowane. Ludzie przeprowadzają się tam z powodu pracy czy biznesu, ale ogólnie woleliby nie 🙂 Na mnie miasto zrobiło jednak spore wrażenie. Piękna architektura, mix nowoczesności z czasami kolonizatorskimi.
Dodatkowo przepiękny ogród botaniczny i natywny las praktycznie w centrum miasta.
Jest też bardzo słynne War Memorial Museum – muzeum poświęcone pierwszej wojnie światowej. Niestety nie miałem na tyle czasu, żeby wchodzić do muzeum, natomiast z powodu setnej rocznicy zakończenia wojny postawiono wokół budynku muzeum ponad 18 tys krzyży symbolizujących poległych Nowozelandczyków. Pomiędzy krzyżami krążyli ludzie poszukując nazwisk swoich krewnych.
Po powrocie do Mount Maunganui znalazłem lokalnego mechanika, który w miarę tanio wyklepał moją maskę i nakleił białą folię (technika zamiast malowania, dużo tańsza). Kolor trochę odstawał (oryginalny nie był już taki biały jak 20 lat temu), ale ta opcja była dużo tańsza, a trochę kurzu, przylepionych much i nikt nie pozna ;). Tak więc po dwóch tygodniach i 1200 NZD samochód był naprawiony i gotowy do dalszej jazdy. Wykupiłem też nowe ubezpieczenie, tym razem dokładnie czytając regulamin i rozmawiając kilka razy z ubezpieczycielem, upewniając się, żewszystko jest poprawnie :).
Sprawa wypadku jednak jeszcze się nie zakończyła i miała mi towarzyszyć jeszcze przez kilka dobrych miesięcy i całkiem sporo kosztować… temat będzie się przewijał w kolejnych postach.
Roślinki piękne…już czekam na kolejne wieści…Pozdrawiam 🙂