Z Dunedin do Christchurch droga staje się bardziej monotonna i nie obfituje w atrakcje, choć są dwa ciekawe miejsca.
Pierwsze nazywa się Moeraki Boulders i są to śmieszne, perfekcyjnie okrągłe głazy rozrzucone po plaży. Wyglądają trochę jak smocze jaja czy coś 😉
Drugie miejsce to miasteczko Oamaru, które wygląda jakby było wyjęte z dziewiętnastego wieku. Bardzo klimatyczna starówka wypełniona kolonialnymi budynkami i tylko nimi.
Noc spędziłem na kempingu nad brzegiem dużego Jeziora Ellesmere. Jezioro nie jest szczególnie urodziwe, tak samo jak kemping, jest za to bardzo spokojne i w jakiś sposób stało się jednym z często odwiedzanych przeze mnie później miejsc 🙂
A w drodze znad jeziora spotkały mnie takie smaczki:
Zaraz przy Christchurch jest Bank Peninsula – półwysep, który kiedyś był dwoma wulkanami. Wulkany wybuchły, kratery zalał ocean a spływająca lawa utworzyła piękną poszarpaną linię brzegową. Zachęcam zerknąć w google maps i zobaczyć jak to wygląda. Na półwyspie jest właściwie tylko jedna miejscowość – Akaroa. Miasteczko utrzymane we francuskim stylu, od czasów kolonialnych. Piękne drewniane wille nadają miejscu bardzo wakacyjny, sielankowy klimat.
Wokół Bank Peninsula biegnie droga widokowa, szczytami wzniesień, od której odchodzą odnogi do małych, często niezamieszkałych zatok. Widoki są oczywiście oszałamiające, zwłaszcza te z drogi wśród grzbietów gór.
W jednej z zatok znowu udało mi się trafić na małże. Znowu była uczta! 🙂
Akaroa zakończyła pewien etap mojej Nowozelandzkiej przygody. Stamtąd pomknąłem z powrotem do Kaikoruy, w której byłem kilka tygodni wcześniej. A po co, o tym w następnym poście!
Na koniec jeszcze ciekawostka. Nowozelandczycy kochają się w starych samochodach i oldsmobilach. Poniższe widoki nie stanowią niczego nadzwyczajnego na drogach. Czasem nawet hotele zamiast limuzyn mają takie stare pojazdy, którymi dowożą swoich gości 🙂