Dobrze było odpocząć w Luang Prabang, ale co się odwlecze to nie uciecze i po trzech dniach znowu stanęliśmy na wylotówce. Kierowaliśmy się dalej na północ, do Oudomsay – kolejnego górskiego miasteczka, bazy wypadowej na różne trekkingi. Tym razem o dziwo stop poszedł dużo lepiej i w jeden dzień udało się dotrzeć do celu (200km). Po drodze znów towarzyszyły nam bambusowe chaty kryte strzechą na przemian z nowoczesnymi willami.
Mając już pewien bagaż doświadczeń wiedzieliśmy, że nie uda nam się iść w góry bez wykupienia odpowiedniej wycieczki za mnóstwo pieniędzy, na co nie mieliśmy zbytniej ochoty. Jednak miasteczko o renomie górskiej bazy wypadowej przerosło nasze oczekiwania :p. Nie było w nim totalnie nic do roboty.. Ani turystyki za wiele ani atrakcji. W jednym z niewielu hoteli w mieście wypiliśmy kawę i poczytaliśmy kilka folderów turystycznych. Zaciekawiła nas miejscowość Muang La 25km dalej (na naszej trasie do Wietnamu). Wioska ta ulokowana nad rzeką, pośród gór posiadała gorące źródła, do których dostęp był darmowy i z których korzystała cała wioska. Postanowiliśmy pojechać tam następnego dnia z samego rana.
Dotarliśmy do Muang La koło południa. Dzień był mglisty, bez słońca, niezbyt gorący (w końcu góry), więc idealny na kąpiel w gorących źródłach.. Mimo naszego sceptycyzmu i niedowierzania cieplutka woda rzeczywiście była. W ładnie zagospodarowanych basenikach, przy hotelu, a jednak darmowa. Kąpali się w niej lokalni ludzie, więc szybko poszliśmy w ich ślady i przeleżeliśmy całe popołudnie :). Pod koniec napatoczyła się nawet oswojona małpka, z którą mieliśmy sporo zabawy ;).
Miejscowość nam się bardzo spodobała i rozbiliśmy się nad rzeką, gdzie spędziliśmy dwie noce robiąc gruntowne pranie i relaksując się. Podglądaliśmy też normalne życie wioski, gdzie nad rzekę przychodzili ludzie umyć się, uprać ubrania, wyczyścić mięso, umyć dzieci i motocykle. Kilku mężczyzn zwodowało również tratwę z darami, pewnie jako podziękowanie za coś. W pobliżu nas rozbiła się również spora rodzina, która przyjechała na piknik (była sobota) i wieczorem przyjęliśmy zaproszenie dołączenia do imprezy. Poprzez lokalny charakter, piękne widoki, rzekę i gorące źródła Muang La stało się naszym ulubionym miejscem w Laosie, do którego chętnie byśmy wrócili.
Jednak po dwóch nocach, 30 stycznia rozpoczynała się nasza wiza wietnamska, więc ruszyliśmy do granicy. Na drodze spotkaliśmy dwójkę Belgów, z którymi pokonaliśmy kawałek drogi. Granica, którą wybraliśmy leżała wysoko w górach i nie była najbardziej uczęszczaną. I mimo, iż autostop działał trochę lepiej niż w turystycznych częściach Laosu, to jednak sporo się namęczyliśmy i przeszliśmy wiele kilometrów aby dotrzeć do celu. Trochę wyczekiwaliśmy Wietnamu, gdzie byłem wcześniej i wiedziałem, że autostop działa na bardzo dobrym poziomie.