Nowozelandzka kariera – Faza 2 – Inżynier

Życie ciekawie się układa. Raz jestem menadżerem hostelu w Malezji, innym razem ogrodnikiem w Australii, żeby potem zostać inżynierem pracującym w R&D (dział badawczo-rozwojowy lub po prostu innowacji) w firmie w Nowej Zelandii.

Praca ta jednak nie okazała się pracą marzeń. Myślę, że ten post i kilka kolejnych dostarczy Wam ciekawej lektrury i zaskoczy Was rozwojem wydarzeń. 😉

Nadszedł poniedziałek (16 kwietnia), a ja ruszyłem do pracy do Katikati moim nowym pięknym vanem. Odnalazłem Matta i zostałem przedstawiony kilku osobom. Wszyscy jednak byli przedstawiani z imienia, bez żadnej funkcji. Przez pierwsze dwa tygodnie nie wiedziałem więc kto właściwie jest moim szefem i jak wygląda hierarchia w firmie. 😀 Współpracowałem ściśle z Mattem. Jest on inżynierem mechaniki. Specjalizuje się również w projektowaniu i modelowaniu. Kierował on naszymi pracami. Nie był jednak zatrudniony bezpośrednio przez firmę, w której pracowaliśmy, ale przez trzecią firmę (będzie to później istotne). Wszystko przez jakieś zawiłości budżetowe. Poza tym w R&D pracowało jeszcze kilka osób, czasem ktoś przychodził zapytać jak mi idzie, a ja nie wiedziałem czy rozmawiam z kolegą z pracy, przełożonym czy manadżerem wyższego szczebla 😉

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Nikt również nie wspominał ile będą wynosiły moje zarobki. Ja też nie pytałem, nie chcąc być źle odebranym. Dopiero gdy pojawiłem się pierwszy dzień w pracy Matt mi oznajmił: „Słuchaj… wiem, że to słabe, ale dział R&D nie ma budżetu na Twoje wynagrodzenie i jedyne co oferują to, żebyś sobie dopisywał godziny pracy w R&D do godzin w laboratorium”…. Czyli właściwie za specjalistyczną pracę inżyniera oferowali mi to samo co za zmywanie podłogi w laboratorium – 18.25 NZD (45zł brutto – jeśli myślicie, że to dużo to jest to o 1.75 dolara  więcej niż płaca minimalna). Zauważcie też że przekazuje mi to Matt, który jest moim współpracownikiem, a nie kierownikiem… Byłem mocno rozczarowany. Pracując w laboratorium – pracuję 10 godzin dziennie i płacone jest mi za 10 godzin dziennie. Pracując dla R&D spędzam te same 10 godzin, ale 2 na dojazd a 8 na pracę. Płacone jest mi za pracę. Dodatkowo robię 120km dziennie więc kolejne dwie godziny mojej pracy wydaję na paliwo. Zostaje mi wynagrodzenie za 6 godzin, gdzie zostając w Te Puke w laboratorium miałbym 10 godzin… Praca w R&D zapowiadała się jednak ciekawie, więc nie chciałem z niej rezygnować. Poszedłem z tymi wyliczeniami do jedynej osoby, którą w miarę znałem  – Piersa. Jest on dyrektorem operacyjnym, pod niego podlegają laboratoria, z jego budżetu też płacona była moja pensja. Wytłumaczyłem mu jak bardzo to nie ma sensu dla mnie. Zgodził się płacić mi za czas dojazdu oraz koszty paliwa (właściwie dużo więcej bo 70 centów za km). W związku z tym po przeliczeniu moja stawka wynosiła 27 NZD (nie odliczyłem kosztów paliwa). Było już lepiej, choć praca inżyniera w Nowej Zelandii jest warta dużo więcej. Dla porównania, jak się później dowiedziałem Matt dostawał 42 NZD/h.

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Zacząłem pracować dokładnie 16 kwietnia. A więc po miesiącu z hakiem pracy w laboratorium i po dwóch tygodniach od pamiętnej rewolucji, gdy Spotty została kierownikiem. Dwa dni w tygodniu pracowałem w Katikati. Ponadto w laboratorium pracowałem wszystkie noce, choć te przed pracą w Katikati robiłem sobie krótsze. Tak czy inaczej zdarzało się, że pracowałem po 20 godzin dziennie przez dwa dni z rzędu. Nie musiałem tego robić, wręcz przeciwnie, wszyscy byli zszokowani jak to odkryli, ale to była okazja do zarobienia pieniędzy i taki mój protest trochę ;).

Ciekawa sprawa. Jak w końcu odkryto że pracuję dużo za dużo i kazano mi przestać to poszedłem do kobiety z BHP z pytaniem ile tak właściwie mogę pracować w tygodniu, jaki jest limit. I nie potrafiła mi udzielić odpowiedzi. Nie ma regulacji prawnych w Nowej Zelandii, a firma też takich nie posiada. Czyli generalnie dostałem burę, że pracuję za długo, ale nikt nie wie gdzie zaczyna się to „za długo” :D.

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Po dwóch tygodniach tworzenia specyfikacji robota, Matt jednak stwierdził, że bardziej przydam się przy projekcie, nad którym on pracuje i pomysł z robotem poszedł w niepamięć :D. Matt tworzył nowe urządzenie do mierzenia twardości kiwi. Do tej pory pomiar ten odbywa się za pomocą wbijania metalowego pręta w kiwi i badania jaką moc trzeba użyć aby pręt zagłębił się na 8mm w owoc. Problem w tym, że ta metoda jest destruktywna. Po jednym pomiarze owoc ma w sobie dziurę i nadaje się do wyrzucenia. Nie można więc powtórzyć pomiaru na tym samym owocu, a ponadto marnuje się mnóstwo kiwi. Takie testy wykonuje się przed zbiorami ale również gdy owoce są w chłodniach, czekając na swój czas aby sprawdzić czy się nie psują. Tak więc zamiast jednej próbki owoców, które można badać przez cały rok potrzeba ich znacznie więcej.

P_20180620_135617

P_20180607_153245

Firma znalazła pracę naukową, w której pokazano niedestruktywną metodę badania kiwi. I ten pomysł właśnie wdrażał w życie Matt. Po krótce: owoc jest umieszczany pomiędzy dwa czujniki piezoelektryczne. Czujniki te zamieniają energię elektryczną w wibracje (dokładniej odkształcenia) i odwrotnie. Urządzenie więc wysyła impuls akustyczny (wibrację) do owoców za pomocą jednego czujnika, a drugi czujnik po drugiej stronie bada po jakim czasie ta wibracja do niego dotrze. Im dłuższy czas tym bardziej miękki owoc. Matt jest inżynierem mechaniki. Stworzył piękne urządzenie, wydrukował na drukarce 3D, stworzył pneumatyczny mechanizm do ściskania owoca i zaprojektował system od strony sterowania i elektroniki. I o ile jest naprawdę świetnym specjalistą w swojej dziedzinie to nie bardzo wiedział w jaki sposób zmusić ten system do działania. To bardziej sprawa elektroniki i systemów sterowania. I tutaj właśnie byłem mu potrzebny ja.

modeljpg

Ale o naszej współpracy i dalszych moim perypetiach będzie w kolejnym poście.

Dodaj komentarz