Firma, w której pracowałem to międzynarodowa korporacja. Jej pomysl na biznes to przejmować małe firmy, robić trochę porządków i czerpać zyski. Tak też stało się dwa lata temu z lokalnym, rodzinnym biznesem, który testował kiwi i awokado w regionie Bay of Planty w Nowej Zelandii. Firma została wykupiona, pojawił się Floris, większość pracowników na szczeblu biura lub kierownictwa zostało zwolnionych lub sami zrezygnowali i firma stała się częścią globalnej korporacji.
R&D czyli dział badawczo-rozwojowy to coś jeszcze nowszego w tej firmie. Główną gałęzią działalności działu jest robienie różnych specjalistycznych testów, badań, zestawień i statystyk na zlecenie zewnętrznych firm. Głównie polega to na zbieraniu mnóstwa danych z testów owoców i ich opracowywanie. Zdecydowano się jednak na rozpoczęcie prac bardziej związanych z innowacjami, technologią itp. Była idea aby laboratorium całkowicie zautomatyzować w ciągu dwóch lat (na podstawie moich obseracji – ciężko będzie ;P). W tym celu zatrudniono Matta, który miał zacząć pracę nad różnymi urządzeniami i automatyzacją. Jego pierwsze zadanie to był właśnie niedestrukcyjny pomiar twardości kiwi. Gdy dołączyłem do tego projektu Matt pracował na nim od trzech miesięcy. Stworzył fizyczne urządzenie i potrzebował kogoś z moimi umiejętnościami, abym powołał je do życia.
Matt od początku pracy w tej firmie walczył z wiatrakami ;). R&D było totalnie nieprzygotowane do tego typu zadań. Warsztat praktycznie nie istniał. Matt przynosił własne śrubokręty do pracy. Firma bardzo chciała iść w innowację niestety nie chciała w ogóle wydawać pieniędzy. I zakup czegokolwiek oznaczał proszenie się i tłumaczenie. Matt na początku pracy stworzył kosztorys związany ze stworzeniem trzech urządzeń. Celem pierwszej fazy projektu było udowodnienie czy ten system oparty o akustykę/wibracje rzeczywiście zadziała. Nad Mattem wywierano sporą presję aby było tanio i w efekcie budżet oczywiście rozminął się z rzeczywistością. Matt zdołał jednak w miarę wyposażyć warsztat i stworzyć jedno kompletne urządzenie. Miał więc swojego Frankensteina, które ja pomogłem mu powołać do życia. Urządzenie działało, coś mierzyło. Na tym etapie jednak to coś było kompletnie oderwane od rzeczywistości :D. Zajęło nam jeszcze sporo czasu ujarzmianie naszego dziecka, aż w końcu zaczęło działać i po kilku małych testach uzyskaliśmy wyniki lepsze niż satysfakcjonujące! Pracy jednak było jeszcze mnóstwo aby prowizorka stała się pełnoprawnym prototypem.
Na początku czerwca skończył się sezon na kiwi i zamknięto laboratorium do kolejnego sezonu. Skupiałem się więc już tylko na pracy dla R&D (dojeżdżałem do Katikati z Te Puke codziennie – wciąż mi za to płacili).
Projekt był w fazie gdzie staraliśmy się zmusić nasze urządzenie do wskazywania poprawnych wyników. Były perspektywy. Wiza Work & Travel pozwala mi pracować przez rok w Nowej Zelandii ale tylko przez 3 miesiące dla jednego pracodawcy. Tak więc w połowie czerwca skończyły się moje 3 miesiące dla tej firmy. Od jakiegoś miesiąca wcześniej alarmowałem o tym przełożonych (tak, w końcu dowiedziałem się kto jest moim menadżerem :P). Nie mogłem już dłużej pracować dla tej firmy. Jedyne sensowne rozwiązanie to zatrudnić mnie przez trzecią firmę (tak zresztą był zatrudniony też Matt – jemu płaciła trzecia firma, która wystawiała faktury dla naszego rzeczywistego pracodawcy). Przypominałem o tym regularnie przez miesiąc czasu. Ciągle mnie zbywano, przytakując: „tak tak, musimy się tym zająć”. Ludzie w tej firmie mają wielką tendencję do uciekania przed jakąkolwiek decyzją. Trzymano mnie tak w niepewności właściwie do dnia zero. Któregoś poniedziałku jechałem do pracy z wygasłą umową i nie wiedząc czy właściwie zostałem zatrudniony przez tą trzecią firmę czy nie. Nikt nie potrafił podjąć jakiś kroków…
Ostatecznie zdecydowali się zatrudnić mnie na kolejne trzy miesiące przez wspomnianą trzecią firmę. W międzyczasie były negocjacje warunków. Jak pisałem do tej pory płacono mi ok. 18.25 NZD (nowozelandzkie dolary) za godzinę pracy plus czas transportu oraz pieniądze za paliwo. Ponieważ sezon się skończył i laboratorium nie pracowało nie było podstawy abym dostawał pieniądze za transport. Zacząłem więc negocjować nową stawkę. Jedyne co udało mi się wynegocjować to 25NZD za godzinę… Stawka dalej była po prostu śmieszna i właściwie obrażająca. Matt – pracownik na równi ze mną dostawał 42NZD za godzinę… Zostałem jednak w tej firmie. Z kilku powodów. Pierwszy i chyba najważniejszy to chęć odpoczynku. Nadszedł moment w podróży gdzie chciałem trochę odpocząć od przemieszczania się. Poprzednie intensywne 3 miesiące pracy na nocnej zmianie i częściowo na dziennej w R&D nie pozwoliły mi odpocząć, a wręcz byłem chronicznie zmęczony. Chciałem więc zażyć trochę „normalnego” życia ze zwykłą pracą. Drugim powodem była zima, która nadciągnęła. Nie jest to dobry czas na podróżowanie. O zimie opowiem w innym poście. Trzecim powodem była sama praca, która ciekawiła mnie, zmuszała do używania mózgu 😉 i dawała satysfakcję. Więc zgodziłem się na te warunki, przeprowadziłem się do Katikati i zamieszkałem w Vanie, ale o tym też w innym poście.
Wróćmy do historii naszego urządzenia. Pracując nad urządzeniem mieliśmy chwile wzlotów i upadków, nadziei i jej braku, sukcesów i porażek. W końcu jednak w połowie czerwca uzyskaliśmy wyniki, które satysfakcjonowały wszystkich i firma świętowała. To urządzenie było bardzo ważne. Bez niego idea automatyzacji całego laboratorium stałaby się niepomiernie trudniejsza. Dlatego pokładano w naszym dziecku, a więc pośrednio w nas wielkie nadzieje. Znakomite rezultaty przyniosły sporą euforię w całej firmie.
Rezultaty te jednak były oparte na bardzo małej ilości testów. Aby w pełni się cieszyć i świętować trzeba było przeprowadzić testy na tysiącach sztuk owoców. Do tego urządzenie wymagało jeszcze sporo pracy. Aby tą pracę wykonać potrzebowaliśmy jasnej wizji jak to urządzenie ma ostatecznie wyglądać i w jakich warunkach pracować. Chodziliśmy, pytaliśmy, błagaliśmy o jakieś konkrety, ale nikt nam ich nie wskazał… Ciężko to wytłumaczyć ale poważnie w tej firmie nikt nie umiał podjąć decyzji. Jeszcze gorzej było z pieniędzmi. Wszyscy cieszyli się z wyników, ale nikt nie chciał inwestować. Do tego stopnia, że czekaliśmy tygodnie na decyzję czy możemy kupić jakąś część (niezbędną!) za 300 NZD (800zł)…
Na początku lipca Matt poleciał do Stanów na miesiąc na wakacje. Ja przez ten miesiąc pracowałem właściwie tylko nad kosmetyką. Przyczyna była prosta – nikt nie potrafił mi wskazać czego chcą od urządzenia. Pracowałem nad tym co wiedziałem i czekałem na powrót Matta. Był to bardziej jego projekt, zarabiał dwa razy więcej ode mnie i kierował całokształem prac. Pozwalało mi to stać bardziej z boku i obserwować jego zmagania z kierownikami 😉
Matt z tych wakacji jednak…. nie wrócił. Poprzedni szef w Kalifornii zaoferował mu pracę na 8 miesięcy za dwa razy więcej pieniędzy. Matt był bardzo zmęczony pracą dla firmy w Nowej Zelandii. Właśnie wspomnianym brakiem decyzyjności i proszeniem się o wszystko. To nie są dobre warunki do tworzenia czegokolwiek. Poza tym jego stawka – 42 NZD na godzinę nie pozwalała mu na stworzenie jakichś oszczędności (!). Postanowił więc zostać w USA na jakiś czas. Jednocześnie miał ciągle pracować zdalnie ze mną i pomagać w rozwoju urządzenia. Ciekawostka: Matt jest też niezłym artystą.
Początek sierpnia spędziliśmy na próbie dowiedzenia się jakie są nasze dalsze kroki. Naprawdę ciężko mi opisać ten brak decyzyjności i chęci wydawania pieniędzy. To tak jakby ktoś zatrudnił Was do malowania pokoju, ale przez tygodnie nie mógł się zdecydować jaki właściwie kolor chce i czy w ogóle chce ten pokój pomalować. Tak wyglądała próba dowiedzenia się czego oczekują od urządzenia, tak wyglądała rozmowa w sprawie mojego „drugiego” zatrudnienia, tak wyglądała rozmowa o robocie, który na początku miałem stworzyć. 😉
I tak było do momentu, aż w drugiej połowie sierpnia… ale o tym w innym poście 😉 A to ja, jakbyście zapomnieli jak wyglądam.