Ruszyłem więc na Siargao zgodnie z planem opisanym w poprzednim poście. Najpierw samolot do Kuala Lumpur, tam noc na lotnisku w kąciku kinowym 🙂 i kolejny samolot do Cebu już na Filipinach.
Cebu to duże miasto (ok 900 tys. mieszkańców) z ważnym portem – lokalnym punktem przeładunkowym. Głośne i szare, z przemysłem petrochemicznym, pełne ciężarówek i spalin. Azjatycki chaos i to w tym biedniejszym wydaniu.
W mieście miałem zjawić się w porcie, gdzie czekał na mnie brat pani młodej, który również zmierzał na wesele. Dalszą podróż mieliśmy więc pokonać razem. Było to dla mnie wielkim ułatwieniem, gdyż mój bagaż składał się z plecaka 18kg, długiej na ponad 2 metry torby z deskami surfingowymi i innym sprzętem – 20kg oraz plecak z kitem i innymi drobiazgami – 7kg. Także było co dźwigać. Z lotniska dojechałem do miasta autobusem a następnie już taksówką dojechałem do portu. Brat czekał na mnie z biletem i chwilę później byliśmy na nocnym promie.
Sam prom to było niesamowicie ciekawe przeżycie. Mógł pomieścić na dwóch pokładach myślę, że z 500 osób. A wszystko wyglądało jak wielka cela więzienna ;). Cały pokład zajmowały blisko siebie ustawione stalowe, piętrowe łóżka. Tak wyglądała klasa ekonomiczna. Byłem tam jedynym białym. Była też klasa delux na drugim pokładzie. Wyglądała bardzo podobnie tylko, że miała ściany i klimatyzację. Było tam tak niesamowicie zimno, że cieszyłem się z mojego łóżko i widoku morza za burtą :). Razem ze mną przez tę noc mieszkały całe rodziny z dziećmi, były też zwierzęta w klatkach. Pewien filipińczyk przez pół godziny uganiał się za kogutami, które uciekły z klatki :). Zasypiałem więc z odgłosami fal, szmerem silnika i lekkim kołysaniem.
Wypłynęliśmy o 19 i o 3 w nocy dotarliśmy do Surigao. (Polecam zerknąć na mapę, da to lepszy obraz mojej wyprawy;P). O 5 byliśmy już na kolejnym promie, który w ciągu 2 godzin miał nas zawieźć na Siargao. Tym razem była to niewielka łódka. Wraz z moim filipińskim towarzyszem wyskrobaliśmy się na dach i stamtąd, omiatani wodą tryskającą spod burty podziwialiśmy (a przynajmniej ja :P) krajobrazy. Mijaliśmy wyspy większe i mniejsze, pagórkowate, ładnie zalesione. Przybijaliśmy do portu w Del Carmen, ale żeby do niego dopłynąć musieliśmy przebić się przez kanały wyrąbane w lasach namorzynowych. Namorzyny to ciekawa forma roślinności, wygląda jak coś pomiędzy krzewem a drzewem, rośnie w płytkiej wodzie i prezentuje się po prostu niesamowicie 🙂
Wkrótce po dopłynięciu przyjechał po nas Tommy i Geraldine – jego przyszła żona. Przyjechali w tricycle’u, nowym nabytku Tomka. Jest to rodzaj tuk-tuka bardzo popularny na Filipinach. Składa się z motocykla obudowanego budą, w której można transportować ludzi i towar. Różni się od popularnych w reszcie Azji tuk-tuków tym, że motocykl jest z boku a nie z przodu budy. Jest to dziwne rozwiązanie, gdyż napędzane, tylne koło motocykla nie jest na środku, co powoduje że trzeba dużej wprawy aby prowadzić taką maszynę, gdyż zawsze ściąga ją na jedną stronę.
Tommy wydzierżawił działkę w małej wiosce Pacifico. W ciągu 4 miesięcy kawałek filipińskiej dżungli pełnej palm i wszelkiego rodzaju chaszczy przeistoczył w niesamowite i przytulne miejsce z trzema budynkami z drewna, krytymi liśćmi palmowymi (ichniejsza strzecha). Jeden budynek to jego sypialnia i otwarta kuchnia. Ma tam również łazienkę w … polskim stylu. Są kafelki, ciepła woda i wanna. Podobno pielgrzymki lokalnych ludzi przychodziły aby to zobaczyć 😀 Ja sam ostatniio wannę widziałem ponad rok temu w Mongolii 😀
Drugi domek będzie niedługo warsztatem, gdzie Tommy chce budował i naprawiał deski surfingowe. Trzeci budynek składa się z 4 pokoi z łazienkami, które mają być rodzajem guest house’u, Pacifico bowiem jest dobrym miejscem do surfowania, a plaża jest jakieś 50 metrów od domu Tommiego :).
Sam Tommy to jedna z najbardziej inspirujących postaci jakie spotkałem na mojej drodze i nie przestaje mnie zadziwiać. Aktualnie planuje otworzyć fundację, budować i rozdawać dzieciom deski surfingowe. Cena jednej deski to 300-400 dolarów, więc niewielu filipińczyków może sobie na nie pozwolić. Już teraz codziennie mali mieszkańcy wioski przychodzą do niego, aby pożyczać sprzęt.
Geraldine z kolei to bardzo przyjazna, zaradna i wesoła filipinka :). Uwielbia surfować, otwiera własny mały sklepik przy domu z artykułami dla surferów. Ponadto jest w ciąży, więc za kilka miesięcy na świat przyjdzie mały polsko-filipiński surfer (lub surferka) czego mocno im gratuluję! Co trzeba jeszcze powiedzieć o Geraldine, to że niesamowicie gotuje. Jedzenie było zawsze proste, głównie ryż i ryba (tuńczykowata) przyrządzana na różne sposoby. Jednak chyba nigdzie ryby mi tak nie smakowały jak u nich :).
Tommy i Geraldine tworzą świetną parę. Oboje są niesamowicie wyluzowani i pogodni. Szczęśliwi, zakochani ludzie w małej wiosce na rajskiej wyspie. Brzmi jak dobry scenariusz na romantyczny film 🙂
Do Tommiego oprócz mnie zjechało jeszcze 7 przyjaciół. Polska reprezentacja na Filipińskim weselu. Wszyscy mieszkaliśmy razem. Wybieraliśmy się również na wycieczki po wyspie, ale o tym w kolejnym poście.
Wesele odbyło się następnego dnia. Najpierw w małym miasteczku „gminnym” odbyła się ceremonia w urzędzie miasta, następnie przenieśliśmy się na plażę, gdzie było wesele. Uroczystość okazała się prosta. Zjedliśmy wspaniały obiad złożony z tylu dań, że wigilia się umywa. Później do nocy były tańce, ale bardziej na zasadzie dyskoteki niż naszych wesel. Nie było folkloru ani specjalnych rytuałów. Filipiny przez długi czas były kolonią hiszpańską, są krajem katolickim i bardzo religijnym. Sporo tradycji pewnie więc zanikło. Niemniej jednak bawiliśmy się dobrze i wesele było bardzo udane 🙂
Niestety nie mam zbyt wiele zdjęć (a trzy ostatnie są kradzione z facebook’a Tomkowi – koledze Tommiego). Po raz kolejny zepsuł mi się aparat fotograficzny. Nie wiem już czy to kwestia klimatu i wilgoci czy los mówi mi, że fotografa ze mnie nie będzie. Aparatu nie zamierzam oddawać do naprawy kolejny raz – azjatyckim naprawom mówię stop. Kolejny będzie tani lub wodo- i kurzo-odporny, ale chyba nieprędko uda mi się znaleźć sklep ze sprzętem fotograficznym na Filipinach :). Do tego czasu musi wystarczyć bardzo słaba kamera w telefonie…