Dotarłem więc do Mui Ne. Denisa, który mi obiecał pomóc nie było jeszcze w Wietnamie. Miałem za to kontakt do Costy właściciela baru i z nim spotkałem się wieczorem po przyjeździe. Super Bar, bo tak się nazywał to po prostu drewniano-ceglana budka przy ulicy z krzesłami barowymi i paroma stolikami na zewnątrz, do której zachodzą imprezowicze późno w nocy na dobicie.
Costa okazał się dobrym rosyjskim gościem i chociaż nie miał dla mnie pracy nie odesłał mnie z kwitkiem. Dał mi kilka adresów gdzie mogłem popytać, a także przypomniał sobie, że właścicielka Pogo Baru szuka kogoś do pracy. Napisał do niej smsa i zostałem umówiony na 13:00 następnego dnia. Noc spędziłem na plaży, o poranku powłóczyłem się po wiosce i umówionej godzinie dotarłem na spotkanie.
Pogo bardzo przypadło mi do gustu. Połączenie restauracji, baru i klubu z własną plażą, leżakami, łóżkami i hamakiem. Od razu poczułem się tam dobrze. Rebeka, właścicielka tego miejsca, rodem z USA również okazała się być świetną osobą. Szukała kogoś do pracy w ciągu dnia, połączenie barmana i kelnera, ale zależało jej, aby była to młoda wietnamka. Jednak po półgodzinnej rozmowie polubiła mnie i gotowa była mnie zatrudnić. Stwierdziła jednak, że może mi zaoferować jedynie wietnamską stawkę. Po chwili namysłu stwierdziła, że da mi również kredyt na barze – czyli wirtualną kwotę, którą mogę wydać na jedzenie i picie w tej restauracji. Zaoferowała również skuter swojego byłego męża na czas mojego pobytu tutaj. Co lepsze, dalej czuła, że to niewiele i wskazała mi kilka innych lokali gdzie powinienem jeszcze iść i zapytać o pracę, i żebym wrócił wieczorem, jak nic lepszego nie znajdę i będę chciał pracować w Pogo. Wychodząc ze spotkania wiedziałem już, że chcę tą pracę. Ujęło mnie to miejsce i właścicielka. Poszedłem więc poszukać guesthouse’u, a wieczorem wróciłem i przyjąłem ofertę Rebeki.
W taki właśnie sposób zostałem barmanem na plaży w Wietnamie! Szczęście mi sprzyjało! Costa z Super Baru zatrudnił kilka dni wcześniej chłopaka z Rosji. Szukał on pracy tutaj przez trzy tygodnie i znalazł ją w nieciekawy barze-budce przy drodze. Ja znalazłem pracę w 24h, poza sezonem, gdzie nie ma turystów więc nie potrzeba też wielu pracowników, nie mając bladego pojęcia o pracy za barem i szukając jej tylko na dwa miesiące. I co najważniejsze w rewelacyjnym miejscu! Po dwóch miesiącach pobytu w Mui Ne dalej uważam, że to najlepsze miejsce pracy w całym mieście.
Pracowałem więc za dnia. Na początku klientów było bardzo niewielu, co pozwoliło mi się wszystkiego powoli nauczyć. Pierwszy miesiąc pracowałem sam (nie licząc kucharki i sprzątaczki). Po miesiącu Rebeka zatrudniła Tuyen – wietnamkę, więc mimo iż klientów przybywało (rozpoczynał się sezon) to praca rozkładała się na dwie osoby. Nie mogę powiedzieć, że się przepracowywałem ;P. Udało mi się nawet przeczytać kilka książek w pracy. Ale oczywiście swoje obowiązki wykonywałem sumiennie! Żeby nie było niedomówień.
Praca za barem była świetna. Przychodziło sporo ciekawych ludzi. Myłem szklanki i uczestniczyłem w konwersacjach ludzi pijących piwo przy barze. Jak na filmach ;). Nauczyłem się robić niesamowite drinki, smoothies czy milkshakes i trochę, chce mi się wrócić do Polski i zrobić dobrą imprezę serwując wszystkim to czego się nauczyłem ;).
Po dwóch miesiącach pracy (październik i listopad) zostałem w Mui Ne jeszcze tydzień próbując Kitesurfingu. Tak zakończy się drugi etap mojej podróży. 8 grudnia mam lot do Bangkoku. Ale wcześniej jeszcze coś Wam opowiem o samym Mui Ne i o Kitesurfingu.