Po pożegnaniu z Pauliną czas było ruszyć dalej. Znajoma para – Kasia i Jącek pomieszkiwali akurat na Phuket – wyspie na południu Tajlandii. Postanowiłem więc na chwilę się u nich zatrzymać.
Wsiadłem do pociągu 21 marca po południu w Bangkoku aby wysiąść następnego dnia nad ranem 600km dalej na południe w miejscowości Surat Thani. Małe miasteczko niczym nie wyróżniajace się spośród innych tajskich miejsc. Rozbiłem namiot przy pobliskim boisku i po kilkugodzinnej drzemce ruszyłem stopem w stronę Phuket. 200km trasy pokonałem w miarę szybko i popołudniu byłem na miejscu.
Kasia i Jącek to moi starzy znajomi. Oboje pracują zdalnie (Kasia jest grafikiem – freelancer’em, Jącek mniej więcej programistą), więc postanowili na 3 miesiące przenieść się do Tajlandii. Pomysł okazał się strzałem w dziesiątkę. Przez większość czasu obozowali w Chiang Mai na północy kraju. Na sam koniec postanowili się przenieść na Phuket, gdzie ich zastałem.
W Tajlandii nie trzeba być super bogatym, żeby żyć w porządnych warunkach. Kasia z Jąckiem wynajęli mały apartamencik – jeden pokój, kuchnia, łazienka i balkonik. Miesięczny koszt to ok 1000zł. Nie wydaje się to aż tak atrakcyjne, dopóki nie dodamy, że na osiedlu jest darmowa siłownia i basen dla mieszkańców.
W takich warunkach więc przesiedziałem u nich przez tydzień. Było piekielnie gorąco. Dodatkowo ogromna wilgotność sprawiała, że wszystko się lepiło. Potrzebowałem trochę odpoczynku po intensywnych podróżach z Pauliną więc muszę przyznać, że niewiele zrobiłem przez ten tydzień.
Czytałem książkę, pisałem poprzednie wpisy na bloga, chodziliśmy na targ i gotowaliśmy obiady, oglądaliśmy filmy…
Mieszkanie znajdowało się w centrum wyspy, choć ciężko było poczuć, że to wyspa. Dostać się na nią można kilku pasmowym mostem, jest szeroka na 30km, więc możnan nie widać :).
Wybraliśmy się któregoś dnia na wycieczkę poprzez pobliskie dżunglowe wzgórze na plażę po drugiej stronie. Całkiem przyjemny spacer, pomijając hektolitry potu. Na końcu dorwała nas burza i deszcz pory deszczowej. NIesamowicie intensywne opady. Woda płynąca ulicami po kostki. Taka godzinna powódź. Poczym wszystko się uspokaja i znowu jest gorąco. Od tamtej pory takie popołudniowe deszcze miały mi towarzyszyć praktycznie codziennie. Zaczynała się pora deszczowa.
Ciekawą rzeczą, z której słynie wyspa Phuket to kauczuk. Spora część wyspy jest obrośnięta drzewami kauczukowymi. Wycina się w nich korę i do specjalnego naczynia ścieka sok, który po zastygnięciu zamienia się w gumę jaki znamy m.in. z kółek w rolkach :).
Po kilku dniach odpoczynku czas było zająć się plecakiem, który zepsuł się już jakiś czas temu i był związany sznurkiem. Skontaktowałem się z producentem, opisałem problem i ustaliliśmy, że plecak mi naprawią w ramach dożywotniej gwarancji (!), niestety muszę w tym celu wrócić do Bangkoku, gdyż jedynie tam jest partner firmy Gregory – producenta mojego plecaka.
Po tygodniu nic-nie-robienia ruszyłem na wylotówkę (dalej w morderczym upale) i w ciągu dwóch dni dotarłem z powrotem do Bangkoku. Udałem się do wskazanego sklepu, a tam niespodzianka! Czekał na mnie zupełnie nowy identyczny plecak (koszt to 800zł!). Bez żadnych problemów, tłumaczenia, dopłaty, czegokolwiek… Dostałem do ręki nowy plecak, oddałem stary i po 5 minutach stałem na ulicy i sprawa była załatwiona.
Ponieważ nigdzie mi się nie spieszyło postanowiłem udać się z Bangkoku na dwudniową wycieczkę do miejsca, którego nie zdążyliśmy zobaczyć z Pauliną – miasta opanowanego przez małpy, 200km na północ. Pojechałem tam pociągiem, podróż zajęła kilka godzin i znalazłem się na stacji, na której przywitały mnie posągi małp.
Lopburi – tak się nazywa to miasteczko, jest niewielką miejscowością zbudowaną na ruinach starożytnego miasta. W wielu miejscach można podziwiać ruiny świątyń, czy murów miejskich. Podobne do tych w Sukhotai czy innych miejscach na mojej drodze. To co jednak wyróżnia to miasto to wspomniane małpy. Część miasta jest dosłownie przez nie opanowana. Czują się tam zupełnie swobodnie, są pełnoprawnymi mieszkańcami, a ich główna profesja to kradzież jedzenia i picia turystom.
Małpki wyglądają słodko i uroczo na zdjęciach, ale w rzeczywistości to cwane bestie. Chwila nieuwagi i potrafią wytrącić napój z ręki, ukraść loda czy banana. Są przy tym bardzo agresywne i czasem potrafią się rzucić na człowieka. Niemniej jednak stanowią ciekawą atrakcję i miło było poprzyglądać się jak zwierzęta z dżungli potrafiły się zaadoptować w mieście.
Następnego dnia wróciłem do Bangkoku. Czas było zaplanować dalszą podróż.
Dalsza podróż……….. a gdzie tym razem ………..Dobrze, że nie spotkałeś oszustów ze szmaragdami, którzy turystów naciągają obiecując bogactwa po sprzedaży w Europie. Czekam na dalsze opisy Twojej wędrówki po Azji. Pozdrawiam
Hahaha. Myślę, że prędzej ja bym im coś przedał 😉
Wpisy się powoli pojawiają. Opanowało mnie chwilowe (3 miesięczne) lenistwo. Ale nadrabiam!