Sylwester był na bogato. Zaczęło się tym, że polecieliśmy samolotem nad jezioro Inle. Przylecieliśmy wieczorem, więc taksówką za kilka złotych dotarliśmy do wioski Heho i kawałem za nią rozbiliśmy namiot. Nad jezioro mieliśmy kilkanaście kilometrów, więc po śniadanku na spokojnie dotarliśmy do wioski Kaung Daing leżącej nad wodą.
Mieliśmy w planie rozbić namiot gdzieś nad brzegiem jeziora i leniuchować przez dwa dni kąpiąc się, czytając książki itp. i w ten sposób spędzić sylwestra. Jednak jak się okazało wioska owszem leży nad jeziorem, ale jezioro trochę odstaje od naszych wyobrażeń. Jest bardzo zarośnięte i właściwie nie da się do niego podejść gdyż otacza je podmokły teren, a pół wioski zbudowane jest na palach właśnie na tym terenie. Nie był więc szans na rozbicie namiotu ani kąpiel. Plany należało więc zmienić.
Postanowiliśmy dotrzeć do Nyaung Shwe – głównego miasteczka nad jeziorem i tam zobaczyć jak to wygląda. Mieliśmy jechać stopem, ale jak już wspomniałem sylwester na bogato, więc dotarliśmy czymś w rodzaju wodnej taksówki (odległość wynosiła kilkanaście kilometrów).
Po drodze zrozumieliśmy, że całe jezioro otacza podmokły zarośnięty teren i wioski na wodzie, więc ostatecznie odpadł sylwester w namiocie. Poszliśmy więc ze skrajności w skrajność i wynajęliśmy bardzo przytulny pokój (coś w rodzaju poddasza) w małym hoteliku na dwie noce. Pospacerowaliśmy po mieście, odpoczęliśmy na tarasiku i przyszła noc. Miasteczko samo w sobie nie miało nic szczególnego, dużo kurzu i brudu, ale wszechobecna woda umilała spacery.
Następny dzień (31.12) postanowiliśmy spędzić ambitne. Zaczęliśmy więc od kilkugodzinnej wycieczki po jeziorze. I to był strzał w dziesiątkę. Już sama jazda długą i wąską łódką z silnikiem diesla i warkotem ciągnika rolniczego sprawiała frajdę. A dodatkowo w programie było sporo atrakcji! Widzieliśmy pływające ogrody, czyli uprawy pomidorów ulokowane na jeziorze. Przed wyjściem z hotelu widzieliśmy jak łódki z takimi pomidorami dobiły na targ. Przepływaliśmy koło rybaków łowiących ryby w małych łódeczkach wiosłując przy tym nogą (taki lokalny styl). Była wioska całkowicie na jeziorze, gdzie domy na palach wyrastały na skrawkach ziemi, a jedyny sposób transportu to woda. Mieli sklepy, restaracje, a nawet szkołę.
Były dwie świątynie na jeziorze. Był też pokaz tkactwa, wyrabiania naszyjników ze srebra, skręcania cygar i robienia parasoli. Akurat tutaj ściągnięto rzemiosła z różnych stron Birmy, aby dodać atrakcji do jeziora… Oczywiście każdy pokaz kończył się wizytą w sklepie z owymi produktami ;). Były nawet długoszyje kobiety Karen, o których pisałem w poprzednim poście. Jedyne na co się skusiliśmy to cygara, które będziemy palić w kluczowych momentach podróży. Tak czy inaczej wycieczka rewelacyjna!
Po powrocie udaliśmy się jeszcze na targ i kupiliśmy Longyi, czyli lokalne spódnice Mjanmarskie dla Pauliny i dla mnie.
Wieczorkiem wyszliśmy odświętnie ubrani na kolację i Mojito (4,50zł). Samego sylwestra spędziliśmy na tarasie w hotelu pijąc whiskey (7zł za 0.5l) z colą i limonką, paląc cygara i zajadając się lokalnymi słodkościami.
Podsumowując, na sylwestra przylecieliśmy samolotem, wynajęliśmy pokój w hotelu do którego zawiozła nas wodna taksówka. Uczestniczyliśmy w całodniowej wycieczce w prywatnej łódce, a wieczorem paliliśmy cygara i piliśmy whiskey. Zastaw się a postaw się!
Samych radości w 2017! Aloha!
Szkoda że kupiliście same cygara, parasolka była piękna! 😀
Tak, wiem, że jesteście w podróży i niepotrzebny wam zbędny bagaż ;).
Najlepszego w nowym roku!