Po wysiłku fizycznym na rowerze postanowiłem dla balansu potrenować psychicznie. W całej Azji Południowo-Wschodniej rozlokowane są centra medytacyjne, gdzie można wziąć udział w 10-dniowym kursie medytacji. Od początku swojej podróży planowałem wziąć udział w takim kursie, jakoś jednak wcześniej nie zebrałem się w sobie (Prokrastynacja… piękne słowo :P). W tym celu teraz wróciłem do Malezji, gdyż akurat tam były wolne miejsce w dogodnym dla mnie terminie.
Zanim opowiem o moich wrażeniach chcę rozjaśnić co właściwie kryje się za słowem „medytacja“.
Pierwsze skojarzenie to buddyjscy mnisi siedzący po turecku i mruczący „ommm…ommm”. I to właściwie bardzo dobre skojarzenie :D. Ale jest to tylko pewien wycinek obrazka.
Medytacja jest praktyką polegającą na ćwiczeniu umysłu w celu osiągnięcia jakiegoś konkretnego skutku. Skutkiem tym może być poprawa koncentracji, wyciszenie, uspokojenie, wyleczenie z depresji, nadciśnienia, usunięcie gniewu, stresu, wzbudzenie w sobie miłości, przebaczenie itd. Innym celem medytacji może być np. rozmowa lub połączenie się z Bogiem czy osiągnięcie oświecenia (Nirwany).
Medytacja sama w sobie nie jest religią, ale jest narzędziem używanym w wielu religiach. Wywodzi się z buddyzmu i najbardziej widoczna jest w duchowości wschodu: buddyzmie, hinduizmie czy konfucjoniźmie, choć jeśli przyjrzymy się bliżej np. Koronkce do Bożego Miłosierdzia -to zobaczymy, że jest to ta sama fraza powtarzana w kółko (takie dłuższe „Ommm“ :D). Medytacja jest również obecna w jodze oraz coraz częściej doceniana i używana przez psychologów i psychiatrów jako metoda leczenia różnych schorzeń.
Jest niezliczona ilość technik medytacji. Medytuje się w ciszy, mówiąc mantry lub śpiewając; siedząc po turecku, stojąc, chodząc lub w trakcie wykonywania każdej dowolnej czynność (nawet mycia naczyń :)).
Najczęściej chodzi o to, żeby wyciszyć umysł i skupić go na jednej konkretnej rzeczy (przedmiocie, oddechu, odczuciu itp) co wcale nie jest takie łatwe. 🙂
Technika medytacji, którą uczono mnie przez te 10 dni nazywa się Vipassana. Wywodzi się ściśle z buddyzmu, a jej głównym celem jest osiągnięcie oświecenia. Mimo, że ma korzenie w buddyzmie to jest to po prostu narzędzie, które może być stosowane bez względu na wiarę. Nie kłóci się z żadną religią.
Vipasana to technika, która ma właśnie pomóc osiągnąć pierwszy krok w drodze do oświecenia – wyzbyć się cierpienia. Według tej szkoły buddyzmu świat jest pełny cierpienia. Pozornie wydaje się, że przyczyny są zewnętrzne: ktoś bliski umarł, ktoś ma raka, dziewczyna nas zdradziła, mąż ciągle wraca pijany, teściowa się wtrąca, zepsuł się samochód, nauczyciel się uwziął, uderzyliśmy się młotkiem w palec, benzyna podrożała, mało nam płacą, znowu pada, ugryzł nas komar, politycy znowu się kłócą i tak dalej i tak dalej… Wszystkie te duże i małe sprawy powodują w nas gniew, smutek i inne negatywne emocje – nasze cierpienie.
Tymczasem Vipassana uważa, że nasz ból jest powodowany przez nas samych. Cierpienie wynika z naszej reakcji na zachodzące wydarzenia.
Samochód się zepsuł. Popadamy w gniew, frustrujemy się: „To kolejny wydatek! Ta kupa złomu to chodząca skarbonka. I to jeszcze akurat dzisiaj, gdy mamy tyle spraw na głowie. Mówiłem przecież żonie że musimy kupić nowy, ale ona nigdy mnie nie słucha. Zresztą za co mam kupić jak szef prędzej zdechnie niż da mi podwyżkę…“ i tak właściwie sami się nakręcamy. Rośnie spirala złości. Cały dzień chodzimy zirytowani, cały dzień cierpimy. Choć tak naprawdę nic to nie zmienia. Samochód jak był zepsuty tak jest dalej.
Vipassana natomiast uczy, żeby obserwować rzeczywistość obiektywnie, akceptować ją taka jaka jest, a nie reagować na nią emocjami. Samochód jest zepsuty. To jest fakt. Kropka. Dzwonię po lawetę. Muszę wydać pieniądze na naprawę, ale cóż, tak jest i już. Bez zbędnego gniewu i emocji, które nic nie zmienią poza przysporzeniem nam więcej cierpienia.
Dotyczy to również dużych cierpień. Gdy tracimy pracę, rozstajemy się z kimś lub gdy ktoś bliski umiera ludzie często pogrążają się w smutku na miesiące lub lata. Vipassana uczy, że lepiej zaakceptować rzeczywistość taką jaką jest, spojrzeń na nią obiektywnie i zrozumień, że smutek, żal itd niczego nie zmienią poza dodatkową porcją cierpienia.
Cierpienie przychodzi też z innego źródła. Z naszych pragnień tego czego nie mamy i niechęci do tego co mamy. Ciągle szukamy dziury w całym. „Gdybym tylko był bogaty byłbym szczęśliwy“. „Gdybym tylko miał nowy samochód…“, „Ta zupa jest wyborna, ale gdyby było troszkę więcej soli…“, „do pełni szczęścia brakuje mi tylko zimnego piwa“. „Ale bym teraz poleżał na plaży“, „Niech już będzie weekend“. Każdy ma mnóstwo takich myśli, przez co nie cieszymy się tym co mamy, ale ciągle chcemy czegoś innego, czegoś więcej.
I znowu Vipassana uczy, aby nie pożądać… akceptować i cieszyć się tym co jest.
Kolejna kwestia, która sprawia nam ból to przywiązywanie się do rzeczy. Mamy swój ulubiony kubek w pracy… ale jest ból jak się stłucze! A jak przyjdziemy rano i zobaczymy, że ktoś go używa? Irytujemy się! I kawałek ceramiki sprawia, że jesteśmy znowu nieszczęśliwi ;).
Wychodzi więc na to, że przepis na szczęśliwe życie jest bajecznie prosty. Nie reagować emocjami, nie pragnąć coś czego nie mamy i nie przywiązywać się do rzeczy.
Tylko jest to proste jedynie na papierze (ekranie). Możemy sobie powiedzieć, od jutra nie będę reagował gniewem. Potem stoimy w korku zaczynamy się irytować, trąbimy, potem sobie przypominamy o postanowieniu i irytujemy się jeszcze bardziej, że go nie dotrzymaliśmy.
Według Vipassany nasze reakcje są głęboko zakorzenione w podświadomości. Tak samo jak w nocy zmieniamy pozycję w łóżku lub przykrywamy się kołdrą bez użycia świadomości tak samo reakcje emocjami na wszystkie zdarzenia wywodzą się z podświadomości. I tu właśnie przychodzi z pomocą medytacja. To narzędzie ma pomóc nam skontaktować się z naszą podświadomością i zmienić nawyki :). Dokonuje się to na dwóch etapach. Pierwszy to wyciszenie umysłu, drugi to obserwacja. Ale o tym opiszę w kolejnym poście.
Post ten jest długi. Ale chciałęm bardzo przekazać Wam ideę Vipassany. Chcę też, żeby była dobrze zrozumiana, stąd sporo przykładów. A wszystko dlatego, że przypadła mi do gustu. A Ty co o tym sądzisz? 🙂
taaaa….
zaliczylem ostatnio wiekszosc z listy. nawet samochod mam w takim samym kolorze jak na obrazku. we czwartek idzie do przegladu i przegladu rejestracyjnego i bedzie bolalo bo w zawieszeniu stuka i turbina niedomaga… i nawet z tym kubkiem sie zgadza, gdyby ktos uzyl, musialbym zamordowac, a gdyby rozbil, to eksterminowac z cala rodzina.
jak nic potrzebna mi medytacja i juz mialem isc do mojej Lepszej Polowy z wiadomoscia ze urywam sie na 10 dni do Malezji bo tam sa akurat miejsca kiedzy przyszla konstatacja, ze wlasciwie jedyna medytacja na jaka bede mogl sobie pozwolic to ta wymieniona podczas mycia garow, po weekendowym obiedzie. obawiam sie tylko, czy rezultat nie bedzie zblizony raczej do tego opisywanego przez Agate Christie. i co wtedy?
Cześć Piotr,
Może metoda Agaty Christie nie jest taka zła… W końcu później nie będziesz miał własnego kubka, samochodu, ani naczyń – problemy z głowy. Za to dostaniesz jakieś 25 lat na medytację w spokoju 😉
Pozdrawiam 😉
Dla tych co nie są zaznajomieni z Agatą Christie:
„Pomysły moich powieści kryminalnych znajduję zmywając. Jest to zajęcie tak głupie, że zawsze rodzi we mnie myśl o zabójstwie” – Agatha Christie
cześć
wszystko to co napisałeś kojarzy mi się z Polakami, którzy ciągle na coś narzekają np. jak deszcz pada- to kiedy przestanie, jak nie pada – to go chcemy, bo rośliny usychają, … jak jest gorąco to chcemy ochłody..itp.
Medytacja sama w sobie jest trudna- pozbyć się myśli, obowiązków, problemów wcale nie jest prosto. Łatwo Ci pisać – jesteś sam (?), bez obowiązków, zwiedzasz, spotykasz ciekawych ludzi- Twój „problem „to gdzie przenocować (masz namiot), co zjeść, ewentualnie co jeszcze zobaczyć.
Na pewno będzie to odmiana codzienności- zresztą cała Twoja podróż to inny świat.
pozdrawiam i życzymy( moja rodzinka) Wesołych Świąt pełnych ciekawych pomysłów na następny rok.
Cześć!
Też mi się to kojarzy z naszą polską mentalnością 🙂
Medytacja jest ogromnie trudna i na pewno jest mi trochę łatwiej, bo nie mam na głowie rodziny i poważnych obowiązków. Jednak uważam, że każdy powinien znaleźć czas i jej spróbować. Wcale nie trzeba jechać na kursy. Wystarczy przeczytać artykuł czy dwa w internecie i znaleźć 10 minut dziennie. Gwarantuję, że po tygodniu lub dwóch człowiek zauważy różnicę 🙂
Wesołych świąt Ciociu!
Pozdrów rodzinę 🙂