Wycieczka rowerowa – odcinek 2.

Jedziemy dalej! Opowieść skończyłem w Calbayog. Był to mój pierwszy stop odkąd ruszyłem rowerem. W mieście zrobiłem pranie, odpocząłem, przedłużyłem wizę, a także kupiłem bilety i zaplanowałem wstępnie dalszą podróż (po dotarciu do Manili). Okazało się w związku z tym, że mam sporo czasu i mogę częściej robić postoje.

P_20171004_173010

Tak więc postanowiłem popłynąć na wysepkę Biri. W ciągu półtorej dnia dojechałem do miasteczka Lavazares na północnym krańcu wyspy Samar skąd odpływają łodzie na Biri.

P_20171006_110308

P_20171006_121853

Nie ma jednak żadnego rozkładu jazdy, gdyż łódka płynie wtedy, gdy zbierze się min. 15 osób. W moim przypadku trwało to 2 godziny (wcale nie tak źle).

P_20171006_140110

P_20171006_140713

P_20171006_151233

Wysepka jest niewielka, ma 2km szerokości, 5km długości i 10 tys. mieszkańców. Składa się właściwie z jednego miasteczka (4 ulice) i przylegających małych wioseczek z każdej strony. Jako jedyny biały turysta na wyspie wzbudzałem ogólną ciekawość i już po pierwszym dniu wszyscy mnie znali i gdy przejeżdżałem rowerem słyszałem jak jedni tłumaczą drugim: polaco, bicycleta, etc. ;).

P_20171006_155255

P_20171006_153020

P_20171006_154336

To z czego słynie Biri to ciekawe formacje skalne wystające z wody. Były całkiem ładne, jednak dla samych tych skał nie było warto tu przyjeżdżać :). Za to ogólnie krajobraz, natura i życie na tej wyspie to były rzeczy warte zobaczenia ;).

P_20171007_143255

P_20171007_141244

P_20171007_141104

Na wyspę dopłynąłem w piątek popołudniu. Pierwsza rzecz jaką chciałem ogarnąć to powrót. Jedna z opcji to wrócić tak jak tu przypłynąłem – do Lavazares. Później 10km rowerem i wsiąść na prom na największą wyspę Filipin – Luzon, do miasteczka Matnog, gdzie mogę kontynuować jazdę. Wypytałem jednak mieszkańców i okazało się, że raz na kilka dni z Biri wypływa większy statek bezpośrednio do Matnog. Rozmawiałem z właścicielem i statek miał wypływać następnego dnia – sobota, co była dla mnie zbyt szybko. Być może wypłynie też w poniedziałek. Postanowiłem więc zostać do poniedziałku. Ostatecznie statek popłynął dopiero we wtorek rano, co w poniedziałek wieczór nie było jeszcze pewne;)

P_20171010_070319

Po pierwszym rekonesansie na wyspie znalazłem perfekcyjne miejsce dla siebie. Niedokończony budynek, którego cel ciężko jest określić, za to z widokiem na morze i wspomniane już formacje skalne. Dodatkowo 50 metrów od budynku była pompa ręczna gdzie ludzie przychodzili po wodę a także kąpiel – miałem więc pod ręką prysznic (i wodę do picia). Poza tym była to cicha okolica, z dala od miasteczka. Perfekcyjne miejsce.

P_20171007_133028

P_20171007_113337

P_20171007_113322

Spędziłem więc czas na odpoczywaniu, zwiedzaniu wyspy, czytaniu książkin i kąpaniu się w morzu (razem z miniaturkowymi wersjami ryby piły i mnóstwem krabów). Biri ma niesamowity klimat… Panuje tu spokój i luz. Na wyspie nie ma żadnych samochodów. Nawet tricycle’i nie ma za wiele (motocykle z dobudówką z boku). Drogi to właściwie małe ścieżki ułożone z płyt betonowych.Jeździ się głównie motocyklami, specjalnie wydłużanymi, żeby więcej ludzi i towaru na nich zmieścić (nigdzie indziej takich nie widziałem).

P_20171007_134046

P_20171007_133040

P_20171006_152335

P_20171006_152957

P_20171007_144617

P_20171009_122544

P_20171009_121730

P_20171009_122826

Prąd jest zapewne z jakiegoś generatora, więc jest wyłączany codziennie od północy do 10 rano. Na wyspie jest właściwie tylko jedna restauracja, w której byłem regularnym gościem. Wszystkie towary sprowadza się łódkami (droga do Lavazares trwa godzinę). Właściwie ciężko określić czym zajmują się ludzie na tej wyspie… mam wrażenie, że spora część z nich niczym. O jakiejkolwiek porze nie wjechałbym do miasteczka to ludzie byli poważnie zajęci nic-nie-robieniem ;). Czas w tym miejscu się kompletnie zatrzymał. Nie dzieje się tam dosłownie nic. Dla mnie było to wspaniałe miejsce na odpoczynek, z pięknymi widokami. Jednak nie wyobrażam sobie życia w takim miejscu. Można oszaleć z nudów 😉

P_20171007_151507

P_20171008_113420

P_20171008_113745

P_20171008_113416

Po 4 nocach wydostałem się z Biri i popłynąłem na Luzon. Od razu w pierwszym miasteczku znalazłem warsztat rowerowy, gdzie poprosiłem o wymianę łożysk w supporcie. Czułem, że muszę to zrobić bo za chwilę wszystko padnie. I właściwie to była ostatnia naprawa na długi czas. Rower zachowywał się podobnie jak motocykl w Wietnamie. W pierwszym etapie psuje się wszystko co tylko może się zepsuć, a gdy już możliwości się wyczerpują, wtedy pojazd zaczyna jeździć tak jak należy 🙂

P_20171010_072244

P_20171010_082141

P_20171010_100123

Wraz z wjazdem na Luzon dużo rzeczy zaczęło się zmieniać. Im bardziej zbliżałem się do stolicy tym ludziom powodziło się lepiej. Zaczęły znikać domy zrobione z bambusa i liści palmowych. Powoli zastępowały je pustaki i blacha. A wśród nich zaczęły się pojawiać prawdziwe wille czy małe pałacyki. Zwiększył się również ruch na drogach. Co dla mnie było prawdziwą zmorą, gdyż robiło się coraz bardziej niebezpiecznie. Kierowcy na Filipinach uznają zasadę: im większy pojazd tym większe prawa. Autobusy mijały na „trzeciego”, ciężarówki wyprzedzały mnie dosłownie o kilka centymetrów, często nie myśląc, o przyczepie spychały mnie na pobocze. Jazda więc sprawiała mniej frajdy, zamiast podziwiać widoki musiałem skupić się na próbie przetrwania :). Ale widoki były piękne 🙂 Czasem przejeżdżałem przez równiny z polami ryżowymi, innym razem przez pagórkowate wzniesienia. Niekiedy mijałem piękne wulkany na horyzoncie. Jednak była jeszcze jedna rzecz, która skutecznie utrudniała mi życie – pogoda. Do tej pory ładnie świeciło słońce, a przez godzinę czy dwie padał intensywny deszcz (początek pory deszczowej). Niestety wokół Filipin krążył tajfun, co spowodowało opady… duże opady… praktycznie całymi dniami. I taka pogoda miała mi towarzyszyć przez resztę mojej podróży. Czasem się rozpogadzało, ale generalnie większa część dnia to deszcz, od mżawki do poważnej ulewy.

P_20171010_131211

P_20171011_084328

P_20171012_103120

P_20171013_121650

Dwa dni zajęła mi droga do następnej atrakcji – jeziora Bato. Droga prowadziła przez podnóże bardzo interesującego wulkanu – Mayon. Wielki kolos jest znany z tego, że ma kształt idealnego stożka. Niestety opady deszczu i chmury sprawiły, że nie mogłem go podziwiać.

Liczyłem, że nad jeziorem uda mi się gdzieś miło rozbić na trawie, pływać, czytać książkę itd. Niestety tym razem nic z tego nie wyszło. Po pierwsze pogoda… ciągłe opady. A po drugie okazało się, że jezioro jest otoczone wałem przeciwpowodziowym. I naprawdę nie ma żadnego sensownego miejsca. Postanowiłem spać więc w czymś w rodzaju mini portu dla rybaków, gdzie wyciągali ryby, naprawiali sieci itp. Było tam przynajmniej zadaszenie, gdzie można było się schować. Byli jednak ludzie, jakoś nadzwyczaj ciekawscy… i mnóstwo dzieci, które nie chciały mi dać spokoju. Przez pierwszą godzinę było śmiesznie, ale potem przestało… chciałem trochę spokoju i odpoczynku :).

P_20171012_144001

P_20171012_142610

P_20171012_144010

P_20171012_171852

Ponieważ ciągle do portu przychodzili nowi ludzie wypytując mnie co tu robię, a dodatkowo o 3 w nocy mieli wracać rybacy z połowu, postanowiłem rozbić namiot na wale przeciwpowodziowym. Plan z założenia był dobry. Jednak ledwie postawiłem mój przenośny dom, a przyszła burza… Pół nocy musiałem trzymać konstrukcję namiotu aby się nie połamał. Drugiego pół nocy również nie zmrużyłem oka, gdyż co chwilę rybacy świecili mi po namiocie i zaglądali do środka. W końcu byłem zmuszony wstać w deszczu o 5 rano, spakować mokry namiot i przemoczony plecak i uciekać stamtąd. A podczas składania namiotu towarzyszył mi tłum widzów.

P_20171013_054524

Generalnie lubię ludzi, zwłaszcza w podróży można się wiele od nich dowiedzieć. Są jednak momenty kiedy człowiek potrzebuje odpocząć. Zwłaszcza, gdy jest bardzo zmęczony, a wszystko jest mokre od deszczu.

Ludzie na Filipinach są bardzo przyjaźni, ale jednocześnie bardzo ciekawscy. W rezultacie nie przerysowując musiałem kilkadziesiąt razy dziennie odpowiadać na te same pytania: skąd jestem, dokąd jadę, jak to na rowerze, czy wiem że to daleko, gdzie będę spał.

Standardowa scena, która ma miejsce kilka razy dziennie: Zmęczony, zlany potem, ledwo mogący nabrać tchu parkuję rower przed jakimś sklepikiem na wsi. Kupuję Colę, siadam na ławce i próbuję odpocząć. W ciągu 30 sekund pojawia się pierwszy lokalny człowiek. Pół minuty standardowej rozmowy, gdzie odpowiadam na powyższe pytania. Człowiek ten jednak nie jest usatysfakcjonowany, siada więc obok mnie i mnie obserwuje. Co kilka sekund zadając ponownie jedno z już zadanych pytań. Po minucie ktoś przechodzi obok sklepu. Mój nowy towarzysz zaczepia tą osobę opowiadając jej historię mojego życia. Teraz już we dwoje mogą siedzieć lub stać nade mną i się gapić, co chwilę zadając ponownie te same pytania. I tak przez kolejne pięć minut, ktoś przychodzi, ktoś odchodzi, mój towarzysz dzielnie wszystkim tłumaczy kim jestem i co robię. Padają znowu te same pytania, gdyż każdy chce się wykazać znajomością angielskiego. Czasem ktoś policzy, że do Manili to jeszcze 400km, a ktoś inny stwierdzi, że to pewnie 2 dni jazdy. Ja w pośpiechu dopijam Colę i wsiadam na rower, ze świadomością, że za pół godziny na kolejnym przystanku czeka mnie identyczna sytuacja.

Jeszcze ciekawiej jest jak np. muszę zmienić dętkę przy jakiejś wiosce. Zwykle towarzyszy mi tłum fachowców, którzy szczodrze dzielą się ze mną swoją wiedzą mówiąc, że mam koło przebite i trzeba je zmienić. Przy okazji muszę wszystkiego podotykać. Gdy ściągnę koło z roweru i je odłożę na bok to od razu musi przejść przez dziesięć rąk lokalnych znawców. W tym czasie inni sprawdzają czy mi działa dzwonek i światełko, a jeszcze ktoś inny bierze klucz i pokazuje mi jak mam przykręcić koło, które przed chwilą odkręciłem… Powietrze w kole natomiast należy pompować, dopóki wszyscy zgodnie po kolejnym macaniu opony nie stwierdzą, że wystarczy :D.

Często takie sytuacje mnie śmieszą i wiem, że Ci ludzie są po prostu ciekawi i zarazem chcą mi pomóc, jednak czasem człowiek potrzebuje spokoju i odpoczynku.

P_20171017_134228

Tak więc ruszyłem wcześnie rano znad jeziora. Zdecydowałem, że muszę zatrzymać się gdzieś, gdzie mógłbym chociaż trochę wysuszyć rzeczy, odpocząć i może przeczekać złą pogodę. I popołudniu trafiłem na dobre miejsce. Dojechałem do stacji Shell, ale takiej porządnej, z prysznicami (kran, wiadro i kubek), altankami i parkingiem dla tirowców. I tam w jednej altance rozbiłem obóz na trzy kolejne noce. Przesuszyłem ubrania i namiot, zrobiłem mini pranie, odpocząłem. Spędziłem trochę czasu z kierowcami tirów, którzy zapraszali mnie na alkohol i obiad. Na zdjęciu poniżej możecie zobaczyć ja wygląda obiad tirowców… ryż z makaronem z zupki chińskiej + dwa jajka na twardo.

P_20171013_135516

P_20171013_135558

P_20171015_172045

Co ciekawe, w prawie wszystkich ciężarówkach jechały po 3 osoby, jednak tylko jedna z nich była kierowcą. Druga osoba to pomocnik kierowcy, a trzecia to ktoś ważniejszy zajmujący się papierami i towarem… Zresztą wszędzie miałem wrażenie, że pracuje więcej ludzi niż jest to konieczne.

Po trzech nocach na stacji ruszyłem dalej. Pogoda nie zmieniła się zbytnio. Dalej większą część dnia padało, choć czasem wychodziło słońce. Ponieważ ruch na głównej drodze był uciążliwy postanowiłem pojechać inną drogą, trochę objazdem (no dobra, właściwie to nie skręciłem tam gdzie powinienem i dlatego wylądowałem na tej drodze :P). Trasa wiodła przez pagórki i góry. Część terenu w ogóle nie była zaludniona, gdyż był to rodzaj rezerwatu. Ruchu na drodze praktycznie nie było, a ja stanowiłem niemałą sensację. Czułem się jak na samym początku podróży. Pomimo trudnej, górzystej trasy i ciągłego deszczu jechało się całkiem przyjemnie.

P_20171018_094959

P_20171011_101003

P_20171013_081838

P_20171017_130957

P_20171017_134601

P_20171019_115145

Rower też sprawował się dobrze, choć skrzypiał i stukał jechał dzielnie do przodu. Aż w końcu przestał. Tym razem nie wytrzymała opona i w jakiś niezbadany sposób zdeformowała się. Zmusiło mnie to do pchania roweru na samej rawce, z plecakiem na plecach przez 10 km w poszukiwaniu cywilizacji. W końcu dotarłem do skrzyżowania dróg, gdzie była stacja benzynowa i kilka restauracji. Zostawiłem więc rower na stacji i następnego dnia odbyłem wycieczkę na dachu jeepney (lokalny busik przerobiony z amerykańskiego Jeepa) do Calauag oddalonego o 30km po nową oponę. Miasto to właściwie było na mojej trasie i mogłem spokojnie wpakować cały rower do busa. Stwierdziłem jednak, że moim celem było dojechanie do Manili na rowerze i nie będę oszukiwał nawet o 30km :P. Tak więc pojechałem busem, kupiłem oponę, wróciłem busem i następnie trzeci raz pokonałem tą samą trasę na rowerze :).

P_20171019_150536

P_20171020_085945

P_20171020_101026

P_20171020_120201

P_20171020_151732

Przez kolejne dwa dni przemierzałem prowincję Quezon, bardzo górzystą. Jechałem jednak brzegiem morza, gdzie droga była prawie prosta, lekko pagórkowata. Wiedziałem jednak, że przede mną są spore góry, przez które musiałem się przebić. Liczyłem więc, że znajdę jeszcze gdzieś jakieś miejsce, żeby trochę odpocząć. I znowu się udało. Któregoś dnia jazdy wieczorem szukałem miejsca na nocleg i znalazłem fajną opuszczoną stację benzynową z barem, gdzie pod dachem spokojnie mogłem rozbić namiot. Wkrótce po moim przybyciu tam pojawił się ktoś w rodzaju dozorcy, który pozwolił mi tam spać, pokazał, gdzie jest prąd i dodatkowo powiedział, że spokojnie mogę pójść do resortu po drugiej stronie ulicy, wykąpać się w morzu i wziąć prysznic. Miejsce było przyjemne, choć widoki nie powalały, a ludzie mili. Zostałem tam więc przez dwa dni. Resort to właściwie kilka zrujnowanych domków i zaniedbany teren. Trwały tam jakieś prace. Stacja była z kolei opuszczona ponieważ gdy remontowano drogę nie zrobiono do niej dojazdu. Witamy w Azji 🙂 Wydaje mi się, że nowy właściciel kupił niedawno ten opuszczony resort oraz stację benzynową i próbuje ożywić to miejsce.

P_20171021_165722

P_20171021_165742

P_20171023_081245

P_20171022_094221

P_20171022_081100

Dwa dni pływania w morzu i odpoczynku i ruszyłem dalej, ale o tym w kolejnym poście 🙂 A tutaj jeszcze kilka zdjęć z trasy 😉

P_20171011_080002

P_20171011_081720

P_20171011_095944

P_20171012_145921

P_20171012_150103

P_20171011_102237

P_20171017_153944

P_20171016_115420

P_20171019_125243

P_20171021_144208

P_20171021_150023

Dodaj komentarz