W Xian na couch surfingu przyjęła nas Esoul – 26 letnia chińska dziewczyna i od niej zacznę ten post. Esoul ugościła nas nie u siebie w domu a w swoim hostelu. Prowadzi dwa, jeden z kapsułami do spania jak w Japonii, bardzo ekskluzywny, drugi położony blisko centrum w małej willi przytulny, domowy, rodzinny. Tylko 15 łóżek, 4 małe pokoje, spory salon, kuchnia i sala do czytania. Hostel ma dodatkowy cel. Esoul ze znajomymi tworzą grupę Bilingual Comunity, która polega na połączeniu turystów z lokalnymi młodymi ludźmi. Dla jednych to okazja na poznanie kultury, dla drugich na poznanie świata. Organizują różne zajęcia, prowadzą szkołę angielskiego itp. Pomimo, że to hostel, Esoul przyjmuje tu również ludzi za darmo w ramach couchsurfingu. Przyjeżdżają też obcokrajowcy do pracy i na wolontariat. W hostelu panuje rodzinna atmosfera. Można tu siedzieć dniami i nie znudzić się.
Wróćmy do Esoul. Jest ona ciekawą osobą, pełną energii i pomysłów. Ma również zagmatwaną sytuację rodzinną. Opiekuje się ojcem przykutym do łóżka. Tata leży nie w domu a w drugim hostelu (z kapsułami) i każdy nowy gość wita się z nim. Dzięki temu nie jest sam i na pewno jest trochę bardziej szczęśliwy. Esoul przez wzgląd na ojca nie może podróżować, co zawsze było jej marzeniem. A skoro nie może zwiedzać świata chce, aby świat przyjeżdżał do niej. Stąd właśnie hostele, couchsurfing i społeczność.
Xian dla mnie jest podobne do Pekinu. Duże miasto, bardzo podobny klimat, są autentyczne dzielnice, są też typowo turystyczne. Jedno ciekawe miejsce to dzielnica islamska. Meczet oczywiście z biletami wstępu, ale uliczki przypominają Maroko. Handel mydłem i powidłem. Dosłownie wszystko. Owoce, środki czystości, metalowe narzędzia i właśnie zarżnięte zwierzęta. Głośno, tłoczno i ciekawie.
Poza tym Xian oferuje na prawdę pyszne jedzenie uliczne. Jadłospis zmieniał się radykalnie w czasie mojej podróży po Chinach i wydaje mi się, że ten z Xian najbardziej przypadł mi do gustu.
Natknęliśmy się również na ciekawą ulicę, gdzie na chodniku ludzie mieli ustawione różne zakryte słoiczki. Okazało się, że w środku siedzą świerszcze – wojownicy. Był to targ gdzie można było kupić świerszcze oraz sprawdzić ich kondycję przed cotygodniowych walkami. Na życzenie klienta właściciel świerszczy otwierał sloiczki i można było podrażnić zawodnika gałązką słuchając czy wydaje odpowiednio wojownicze dźwięki. Niektóre świerszcze były na sprzedaż, a inne na pokaz przed walką. Walki bowiem obstawia się. Coś jak wyścigi konne wersja azjatycka.
Xian słynie ze światowej atrakcji – Terakotowej Armii. W każdym przewodniku punkt obowiązkowy w Chinach. Trzeba koniecznie zobaczyć! Dlatego właśnie tam nie pojechałem. Powodów kilka. Przede wszystkim spodziewałem się tam tłumów jak w zakazanym mieście, po drugie bilet kosztuje ponad 100zł, wolałem to wydać w inny sposób. Po trzecie totalnie nie wydaje mi się atrakcyjnym oglądanie 7000 ceramicznych figur, a po czwarte nie lubię robić rzeczy które „koniecznie trzeba zrobić” 😉
Pojechaliśmy za to do Huashan, ale o tym w kolejnym poście. W Xian jeszcze porwały mnie zakupy. Właściwie internetowe. Stałem się posiadaczem pięknego nowego chińskiego telefonu marki Red Hot Chili Pepper (Czerwona Ostra Papryczka Chili) :D. Kosztował ok 200zł. Jest w połowie po angielsku a w połowie po chińsku. Ma jakąś chińską wersję Androida – JunOS i jsst najlepszą na świecie pamiątką z Chin! 😀
Dodatkowo byliśmy w klubie na imprezie z innymi ludźmi z hostelu. DJ gra, wielka sala, mnóstwo ludzi. Obsługa w garniturach i muszkach. Klub z wyższej półki. A co najlepsze obok baru stoi sporych rozmiarów stolik z piwem, szampanem, porto, whiskey i drugi mniejszy z przekąskami. To wszystko dla obcokrajowców… za darmo! Do tego świetna muzyka, efekty świetlne, mnóstwo gadżetów rozrzucanych ze sceny, świecące okulary, światełka nakładane na palce. W pewnym momencie z sufitu posypały się luzem tony chusteczek i zasypały cały parkiet. Imprezowaliśmy do 5 rano. Lubię Chiny! 😀