Będąc w Xian przeraziłem się. Minęła połowa mojego pobytu w Chinach a jeszcze tyle rzeczy do zobaczenia! Szczególnie chciałem się dostać do Larung Gar, wielkiej akademii buddyjskiej położonej pośrodku niczego, o której mówił mi Adam zanim wyruszyłem w podróż. Mieszka tam kilkaset, a może i kilka tysięcy lam i przyszłych lam. Dodatkowo odbywa się tam pochówek na wolnym powietrzu. Zwłoki są ćwiartowane i konsumowane przez sępy. Brzmi nieprawdopodobnie i strasznie chciałem to zobaczyć. Niestety według moich obliczeń nie starczyłoby mi czasu żeby tam sie dostać. Zrezygnowałem więc z wielkim bólem. Tomek miał w planach przedłużyć wizę chińską więc próbował się tam dostać. Niestety po kilku dniach zawrócił. Baardzo niedostępne miejsce.
Ale wróćmy do Xian. Ruszyliśmy razem na Chengdu. Droga przebiegła szybko i sprawnie Choć było deszczowo.. Gdy łapaliśmy stopa na autostradzie zatrzymał się samochód na sygnałach. Kłopoty? Nie… to przecież Chiny. Panowie z obsługi autostrady zaoferowali podwózkę na bramki. Dodatkowo kazali nam rozsiąść się wygodnie na sofach w budynku i czekać aż złapią nam tira. Coś im się jednak odwidziało po 20 minutach i stwierdzili że droga przebiega przez jakąś świętą górę i nie możemy tam jechać jako obcokrajowcy. Hmm… jesteśmy na jednej z głównych autostrad w kraju więc ściema pełną gębą. Chińczycy i ogólnie azjaci nie potrafią mówić w prost niczego. Pewnie z jakiegoś powodu nie mogli nam znaleźć samochodu, może szef zabronił, więc wymyślili jakąś historyjkę… złapaliśmy więc tira sami. Strzał w dziesiątkę. Jechał całą noc, zostaliśmy nakarmieni i wylądowaliśmy w Chengdu o 8 rano całkiem niedaleko ośrodka z pandami, z którego słynie to miasto..
Początkowy plan zakładał ominięcie tego miasta i ruszanie prosto na Larung Gar. Ale skoro już tam zajechaliśmy to postanowiliśmy zobaczyć na żywo te wielkie misiaki. Ośrodek był jak zoo, z tym że tylko z czerwonymi pandami i tymi najbardziej znanymi pandami wielkimi. Pandy są rewelacyjne! Ich całe życie polega na spaniu i pożeraniu bambusa. Ale obie te rzeczy robią z wielką gracją. Zresztą poniżej zdjęcia! Bambus jest bardzo ubogim pożywieniem w substancje odżywcze, stąd pandy potrzebują ogromne ilości tej rośliny żeby zaspokoić swoje zapotrzebowanie. Myślę, że dlatego też praktycznie wyginęły na wolności. Nie chciało się ewoluować i wcinać coś sensowniejszego 😉
Sam ośrodek zajmuje się badaniem i rozmnażaniem tych zwierząt. Oprócz zobaczenia misiaków można również sporo się dowiedzieć o praktycznie każdym ich aspekcie życia. Spędziliśmy tam bardzo przyjemne pół dnia spacerując i podpatrując zwierzęta. Na szczęście nie było tłoczno choć chińczycy i tak potrafili dodać łyżkę dziegciu gwiżdżąc i wrzeszcząc, próbując zbudzić śpiące pandy… w końcu przyszli je oglądać to czemu śpią. Lubię chińczyków, są bardzo przyjaznymi ludźmi, ale czasem ich zachowanie mnie przerasta;).??
Po odwiedzeniu pand przyszedł czas rozstań. Tomek zdecydował się podbijać Larumg Gar. Ja obliczyłem, że bez szans, nie wyrobię się czasowo. Dlatego pożegnaliśmy się. Ja znalazłem szybko nocleg na couchsurfingu, a następnego dnia ruszyłem do Leshan. Chengdu samo w sobie to kolejne wielkie chińskie miasto. Już się ich dosyć napatrzyłem, więc odpuściłem sobie zwiedzanie 🙂
Leshan to kolejna z głównych atrakcji Chin. A obiecałem sobie, że nigdy więcej ;). Miasto oddalone 90km od Chengdu, a w nim wielki posąg Buddy. Na prawdę ogromny, wykuty w skale siedzący Budda ma 71 metrów. Jest jednocześnie nieustanną zmorą chińskich konserwatorów zabytków, bo skała wietrzeje, podmywa ją woda i być może niedługo ta atrakcja przestanie istnieć. Sam posąg robi duże wrażenie, choć znowu chińczyków niezliczone rzesze trochę utrudniały zwiedzanie.
Zauważcie wielkość ludzi na poniższym zdjęciu.
A sam Budda zerka na miasto
Oprócz Buddy jest tam również kompleks świątyń i stara wioska rybacka przerobiona na stricte turystyczne sklepiki. Całość prezentuje się całkiem ładnie i przyjemnie. Pół dnia wystaczyło, aby się rozejrzeć i wieczorem już byłem w drodze dalej. Kierunek Kunming.