6-tego listopada byłem gotów do drogi. Pożegnałem się z moimi nowozelandzkimi znajomymi i drugi raz ruszyłem na południe. Tym razem pojechałem środkiem wyspy, a moim pierwszym przystankiem była Rotorua.
Po drodze zatrzymałem się na przyjemny spacer do źródeł pobliskiego strumyka. Ścieżka prowadziła przez przyjemny zróżnicowany las, zaraz przy brzegu rzeczki i stawów. Woda w Nowej Zelandii jest chyba najczystszą na świecie. Ludzie tam dbają o środowisko i ekologię w dużo większym stopniu niż my w Polsce. Każdy strumyk jest czysty, bez śmieci czy ścieków za to z niesamowicie przeźroczystą wodą, która oczywiście jest zdatna do picia.
Rotorua jest znana z tego, że już na wjeździe wita swoich gości wspaniałym zapachem zgniłego jaja. Jest to oczywiście efekt uboczny wspaniałego bogactwa naturalnego Rotoruy – wód geotermalnych i terenów wulkanicznych. Samo miasteczko wygląda podobnie do każdego innego poza faktem, że z wielu miejsca unoszą się kłęby pary i jest przyjemny zapach, o którym już wspominałem. Miasto leży nad brzegiem jeziora o tej samej nazwie. Nowozelandczycy nazywają je „RotoVegas” jako, że jest to dla nich centrum wszelkiego rodzaju rozrywki od sportów wodnych i ekstremalnych, przez różne trekingi po relaks, kąpiele termalne, spa itp.
Oprócz basenów termalnych niedaleko Rotoruy można spotkać np. gorącą rzekę z wodospadem, którą odwiedziłem na początku pobytu w Nowej Zelandii, są też tereny aktywne termalnie z unoszącymi się kłębami pary i dymu. Są również gorące błota i gejzery. Ogólnie rzecz biorąc ma się wrażenie, że wokół Rotoruy ziemia aż kipi i tylko czekać kiedy wybuchnie 🙂
Kierując się powoli na południe dotarłem do rzeki Waikato ze sztuczną tamą – Aratiatia Dam. Spędziłem noc nad tym sztucznym zbiornikiem, a rano mogłem obserwować jak woda jest spuszczana. Powiem, że robi to wrażenie. Ilość wody jest ogromna!
Po drodze zatrzymałem się na chwilę też nad Huka Falls – wodospadem, a raczej kataraktami. Bardzo przyjemnie choć szału nie było 😉
Kolejnym moim poważniejszym przystankiem było jezioro Taupo i miejscowość o tej samej nazwie. Jezioro to powstało w kraterze wulkanu, któremu zdarzyło się wybuchnąć dawno temu. Taupo jest kolejnym centrum rozrywki w Nowej Zelandii. Mnóstwo sportów wodnych i ekstremalnych od skoków ze spadochronem po nurkowanie.
W Taupo zdecydowałem się spędzić swoje urodziny (9.11 jakby ktoś pytał). Z tej okazji postanowiłem zaszaleć i spędzić dzień miło i ekscytująco, a jednocześnie odhaczyć jeden z punktów na mojej bucket list (lista rzeczy do zrobienia w życiu). Tak więc wykupiłem sobie skok na bungee! Skok był z niecałych 50 metrów w malowniczym kanionie z piękną rzeką płynącą dołem. 50 metrów może nie wydawać się imponujące, dla kogoś kto skakał. Ale był to mój pierwszy skok i adrenalinka była całkiem spora :D. W sumie to jest ciekawe. Zapłaciłem (niemało) za to, żeby dać sobie związać nogi i skoczyć w przepaść mając nadzieję, że wszystko zadziała poprawnie:D. Czego to człowiek nie robi dla emocji :).
Po tym wyczynie zasłużyłem na dobrego steka! Popołudnie natomiast spędziłem w pewnym magicznym miejscu, gdzie mała rzeczka swego rodzaju drobnymi kaskadami wpływa do Waikato – rzeki większej. Cała zabawa polega na tym, że ta mała rzeczka jest pełna gorącej wody i kaskady utworzyły coś w rodzaju naturalnych małych baseników, gdzie można się wygrzać, a gdy jest zbyt gorąco to dać nura do zimnej wody głównej rzeki!
Na noc pojechałem na darmowy kemping nad jeziorem, gdzie miałem zakończyć dzień z butelką wina czy piwa. Ale okazało się, że to nie koniec atrakcji i niespodziewanie zjawiła się Spotty z tortem urodzinowym! Przejechała 200km tylko po to, żeby mi złożyć życzenia! Dostałem od niej również naszyjnik przedstawiający Manaia – postać z głową ptaka, ciałem człowieka i ogonem ryby, który ma strzec podróżników w powietrzu, na lądzie i w wodzie. Naszyjnik wykonany został z pounamu (po angielsku to jade, potocznie greenstone, po polsku – żad) – minerału typowego dla Nowej Zelandii, który jest także czymś bardzo istotnym w kulturze maoryskiej. Jest to twardy kamień, znajduje się go w rzekach. Wykonywano z niego narzędzia, ozdoby, symbole władzy, amulety. Podobno nie można samemu sobie kupić pounamu, gdyż przynosi to pecha. Trzeba go dostać.
To były już moje trzecie urodziny w podróży! Pierwsze spędziłem pracując za barem w Wietnamie, drugie w odosobnieniu na kursie medytacji w Malezji, trzecie skacząc na bungee w Nowej Zelandii. Czas leci… 😉
Rewelacja, w takim SPA można odpoczywać 🙂