Zostały mi 3 tygodnie w Nowej Zelandii. Trochę smutno, bo mógłbym tam jeszcze trochę pomieszkać, ale tak czy inaczej ten moment musiał kiedyś nastąpić. Trzeba było więc zastanowić się co robić dalej.
Do zamknięcia została mi jeszcze jedna dosyć paląca sprawa – sprzedaż samochodu. Nie było jakoś super lekko, bo sezon się skończył i ceny gwałtownie szły w dół. Było mnóstwo samochodów i mało kupujących. Udało mi się jednak znaleźć francuza, który zdecydował się kupić mojego vana jeszcze będąc we Francji. Chłopak nie miał bladego pojęcia o samochodach, ale trafiło mu się całkiem nieźle, gdyż van to naprawdę dobrze zadbana, w pełni sprawna perełka. 😉 Sprzedałem go za 5500 NZD – starczyło idealnie na pokrycie kosztów wypadku :).
W ciągu trzech tygodni musiałem znaleźć się poza Nową Zelandią. Kupiłem więc na szybko bilety do Kuala Lumpur. Może pamiętacie, mieszkają tam Maciek, Jolka i mały Jurek, u których już zatrzymywałem się kilka razy. Ich mieszkanie stało się dla mnie trochę taką bazą wypadową i miejscem przegrupowań. W międzyczasie starałem się cieszyć ostatnimi chwilami w Nowej Zelandii.
Właściciele hostelu wystawili imprezę pożegnalną dla mnie. Był tort i sporo szampana. Atmosfera była jednak trochę niemrawa. Wszyscy się mocno zżyliśmy i dobrze nam się współpracowało przez te 4 miesiące. Opuściłem więc Aotearoę 14-tego kwietnia z myślą, że tam jeszcze kiedyś na pewno wrócę.
Znalazłem jeszcze kilka smaczków dla Was z Nowej Zelandii.
W Aotearorze można znaleźć różne ciekawe warzywa i owoce. Poniżej kiwano – owoc, który smakuje jak coś pomiędzy agrestem i granatem ale zasadniczo bez smaku 😉
Jakby ktoś nie mógł się zdecydować pomiędzy kalafiorem i brokułem to zawsze można wybrać broccoflower. A jeśli życie wydaje się szarobure to sięgnijmy po fioletowego kalafiora.
W supermarkecie oprócz produktów można też znaleźć drogę na dance floor. Znaki podpowiedzą też gdzie jest dach a gdzie dinozaury!
Nowozelandczycy są chyba jednak trochę rasistami. Przynajmniej w kwestii jedzenia. Pomarańcz cenią trochę bardziej niż czerwień 🙂
Aotearora może poszczyć się własną grą Monopol (Eurobiznes). Większość pól wydawała się znajoma 😉
W Nowej Zelandii oczywiście mówi się po angielsku. Mają jednak swoje słówka i powiedzonka. Jednym z nich jest sweet as! (słodko jak). Używają to jednak jako wyrażenie aprobaty.
– Let’s go to the cinema tomorrow! (chodźmy jutro do kina!)
– Sweet as!
Innym powiedzonkiem jest Yeah… Nah. Przetłumaczyłbym to jako: cmok..cmok… nie no może tak… jednak chyba nie… 😉 Takie niezdecydowanie ze wskazaniem troszkę na nie 😀 Takie: chciałbym, ale chyba jednak nie chcę 😉
-Let’s go to the cinema tomorrow!
– Yeah… Nah
W Kuala Lumpur spędziłem czas do 9-tego maja, więc prawie miesiąc. Przeskok był spory, ze spokojnego Christchurch do zatłoczonego i pełnego smogu Kuala Lumpur.
Z drugiej strony tęskniłem za dobrym makanem (makan – jedzenie po malajsku). Może nie wygląda apetycznie, ale jest pyszne!
Jako lojalny klient odwiedziłem też swojego bengalskiego fryzjera 😉
Były też jakieś małe wypady na miasto, żeby zobaczyć czy coś się zmieniło. Poza drobnymi zmianami ciągle ma ten sam klimat 😉
Wraz z Maćkiem, Jolką i Jurkiem zrobiliśmy sobie weekendową wycieczkę na wyspę Pankor. Mała wysepka popularna właściwie tylko wsród malajów. A ponieważ było po weekendzie to wyspa świeciła pustkami.
Moi znajomi zmienili mieszkanie na troszkę większe od czasu kiedy tam byłem ostatnio. Podobnie jak stary, nowy blok ma basen i siłownię do użytku mieszkańców 🙂
Jurek ma już prawie 2 lata, chodzi i mówi zlepiając po dwa, trzy słowa. Tak więc znowu trenowałem bycie wujkiem :). Poza tym większość czasu spędziłem na pisaniu tych wszystkich postów, które mieliście okazji czytać przez ostatnie dwa miesiące ;).
Dwa smaczki z Kuala Lumpur. Pierwszy to Black Chicken, czyli czarny kurczak wypatrzony w supermarkecie. Niestety pan z obsługi nie był w stanie mi powiedzieć z czego jest zrobiony, a ja nie zaryzykowałem zakupu 🙂
Drugi smaczek to logika Azjatów, która ciągle mnie zadziwia. Na zdjęciu macie drzwi do metra. Zaraz się otworzą a ze środka zaczną wychodzić ludzie, a właściwie przeciskać się bo Azjaci nie wpadli jeszcze na to, że można zaczekać z boku aż ludzie wysiądą zamiast pchać się na siłę 😉
9-tego maja ruszyłem na przód, a raczej do tyłu, zależy jak patrzeć. Tak czy inaczej poleciałem do Australii, choć Australia moim celem nie była. Ale tym wszystkim w następnym poście 🙂