Wjeżdżając do Pekinu miałem pewne obawy. Po praktycznie pustej Mongolii (3 mln ludzi) wjeżdżam do 30 milionowego miasta. Spodziewałem się ścisku jak w puszce sardynek lub przy otwarciu nowej Biedronki. Na szczęście nie było aż tak źle. Ludzi jest tu rzeczywiście mnóstwo, natomiast stolica jest tak ogromna, że wszyscy się spokojnie mieszczą i poza kilkoma newralgicznymi miejscami jak ważne stacje metra czy atrakcje turystyczne da się spokojnie przejść po ulicy.
Pekin to miasto niesamowitych kontrastów. Na ulicy złote Leksusy wyprzedzają rozwalające się motocykle z przyczepką, a przed restauracją z najwyższej półki stoi stragan z kotłem na którym gotuje się zupa za 3 złote. Stolica jednak jest bardzo bogata. Mnóstwo drogich samochodów, piękne wieżowce, zadbane miasto i drogo ubrani Chińczycy. Dodatkowo chyba każdy Chinczyk ma obowiązek posiadania iPhone’a.
Pekin i jednocześnie Chiny tak drastycznie różnią się od Polski, że nie wiem o czym pisać, a spostrzeżeń wyszłoby na dobry referat.
Ulice Pekinu, a także każdego innego miasta w Chinach żyje w dwóch trybach: dziennym i nocnym. W ciągu dnia kręci się biznes. Na chodnikach naprawia się skutery i motorowery, które Chińczych kochają, sprzedaje się wszystko co tylko można sprzedać a nawet udziela usług fryzjerskich. Natomiast gdy tylko zapadnie zmrok, a tutaj jest to już o 19 miasto pokazuje swoje drugie oblicze. Fryzjerzy z krzesłami pod pachą znikają z pola widzenia (nie, nie sprzątają ściętych włosów), a ulice przeobrażają się w niekończącą się restauracje. Co krok wyrasta straganik z czymś zdatnym do spożycia. A wybór jest naprawdę spory. Chińskie hamburgery, zupy, miski ryżu lub makaronu na milion sposobów, szaszłyki itd. Generalnie tyle pomysłów ilu kucharzy. A tych jest niezliczona ilość. Jest podaż bo jest też popyt. Knajpki nie stoją puste, jedzenie jest dobre i tanie – można się najeść czymś smakowitym za 5zł, więc klientów nie brakuje.
Chiny kojarzą nam się z tanimi podróbkami, produktami niskiej jakości. I dobrze nam się kojarzą. Kupić najnowszego Samsunga można za 150zł, Iphone’a za 500zł a Roleksa za 100zł. Ale oprócz tego w Chinach istnieje również mnóstwo innych nieznanych nam marek. Chociażby samochody – logo połowy z nich widzę pierwszy raz na oczy. Są nawet samoloty z logiem Batmana, choć superbohater wybrałby inny model. I wszystko to jest kopią zachodnich aut. Można spotkać Porsche Cayenne, które okaże się być samochodem marki Leopard.
Ruch uliczny w Chinach jest chaotyczny w takim samym stopniu jak w Mongolii. Zero skrupułów, najszybciej zużywającą się częścią jest klakson, a inni uczestnicy ruchu to przeszkody do pokonania jak najszybciej i jak najbardziej ryzykownie. Inną kwestią jest sieć dróg. Tutaj mają czym się pochwalić. Autostrad jest pełno, sam Pekin ma przynajmniej 5 ringów (obwodnic), czteropasmowe jezdnie i trzypoziomowe skrzyżowania. Jednocześnie przemieszczając sie po drogach ma się wrażenie, że zabetonowali cały świat.
Pekin jest miastem brudnym i czystym jednocześnie. Ludzie totalnie nie przywiązują wagi do porządku, śmieci lądują na ulicy. Natomiast rząd zatrudnia rzesze pracowników, którzy skrupulatnie wszystko sprzątają. W ogóle ma się wrażenie, że zatrudnienie w Chinach jest sztucznie kreowane. W supermarkecie pracuje z 3 razy więcej ludzi niż u nas, na ulicy stoją jakieś budki a w nich strażnicy, którzy pilnują chyba chodnika, żeby nikt go nie ukradł. Na stacjach metra przy co drugim wejściu do wagonów stoją pracownicy krzyczący przez megafon, abh ustawić się po bokach i przepuścić wysiadających ludzi. W metrze pracują również ochroniarze. Ich zadanie to wsiąść do wagonu drzwiami nr 1, przejechać jedna stację bacznie obserwując czy nie dzieje się nic podejrzanego, następnie wysiąść na kolejnej stacji i wsiąść do tego samego wagonu drzwiami nr 2. Czynność powtarzać w nieskończoność.
Pekin to oczywiście również zabytki, dla których przyjeżdżają tu rzesze turystów. Niestety wszystkie turystyczne miejsca w Chinach są płatne. Nawet parki. Jeśli tylko posiadają cokolwiek poza drzewamina, jakiś staw czy nie daj Boże dworek, na sto procent są otoczone wysokim murem (żeby czasem czegoś nie podpatrzeć!) i kasami biletowymi. I wcale nie są to symboliczne opłaty…
Główna atrakcja to oczywiście Zakazane Miasto. – stara siedziba chińskich cesarzy i ważnych osobistości. Przed wejściem wisi słynny portret Mao Zedonga. Za strojenie głupich min przed obrazem można trafić za chińskie kratki na wiele lat. Poszliśmy więc pełni szacunku, zapłaciliśmy (dzięki Tomkowi studenckie bilety ;)) i… ja się rozczarowałem. Kompleks podobnych do siebie pałacyków, pięknych, z rozmachem nudzi się po godzinie. Natomiast tłum jest tak wielki, a Chińczycy tacy głośni i chaotyczni, że odebrało mi to całą (wątpliwą) frajdę ze zwiedzania.
Trafiliśmy również na ciekawy targ. Ulica z przekąskami troszkę z wyższej półki. Dla smakoszy przygotowano skorpiony na patyku (jeszcze się ruszały czekając na swoją kolej smażenia!), rozgwiazdy, koniki morskie, chrząszcze, świerszcze i inne żuczki, a nawet pieczone pisklęta. Skusiłem się na świerszcze i coś chrabąszczowatego. Całkiem smaczne było. Poważnie! Jedyny mankament tej przygody to fakt, że w tej części Chin (jeśli w ogole gdzieś) nie jedzą nic takiego, a targ jest stricte pod turystów. Pan Staszek potem wraca samolotem do Polski i opowiada o tradycyjnej kuchni chińskiej jako znawca tematu ;).
Jeszcze jedna ciekawostka. Pewien ok. 65 letni Chińczyk opowiedział mi, że gdy był małym chłopcem stolica liczyła 1 mln mieszkańców. Teraz jest to wliczając przyjezdnych i turystów ok. 30 mln. Niezłe tempo mają co?
O Chinach chciałoby się napisać dużo. Kraj totalnie różny od tego co znamy. Zwłaszcza zachowania ludzi, o których jeszcze opowiem!
Przepraszam za opóźnienie w postach, ale Chiny to również cenzura i blokada internetu. Moja podróż chyba nie spodobała się jakiemuś urzędnikowi i zablokowano mi dostęp do bloga 😉