Zmiana planów

Do Arlie Beach dotarliśmy 3-go czerwca, jak wspominałem w poprzednim poście. Szybko okazało się, że pracy raczej tam nie znajdę. Sezon jeszcze się nie zaczął więc nie ma zbyt wielu turystów. Dlatego też sporo żaglówek i łodzi stoi w portach, a pracy szuka sporo doświadczonych żeglarzy z odpowiednimi certyfikatami i prawem do pracy w Australii. Tak więc przegrywałem już na starcie.

IMG_20190606_172650

IMG_20190608_083514

W międzyczasie szukałem w Internecie jakiegoś jachtu, który zabrałby mnie z Australii gdziebądź. Taki w końcu był pierwotny plan. Zakładałem więc konta na różnych portalach żeglarskich, pisałem posty na grupach na FB i starałem się znaleźć kogoś, kto płynie do Indonezji, Nowej Kaledonii, Wysp Salomona czy dosłownie gdziekolwiek i miałby dla mnie miejsce na łajbie. Widziałem też, że w Lipcu organizowana jest regata właśnie do Indonezji, więc była szansa.

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

 

Na łódce Iana mogłem zostać tak długo jak chciałem, aż znajdę jakiś jacht czy zdecyduję coś innego. Jednak czułem, że trochę marnuję czas i nie chcę po prostu siedzieć na tyłku i czekać. Pomyślałem, że zawsze chciałem nauczyć się, czy dowiedzieć się czegoś więcej o Jodze. Dlaczego więc nie teraz?

Australia jest oczywiście drogim krajem, więc każdy rodzaj kursu kosztuje mnóstwo monet. Tych za wiele nie mam, ale mam czas (oczekując na wymarzoną łódź gdzieś w świat). Znalazłem więc w internecie kilka Centrów Jogi, które oferują nocleg, jedzenie i lekcje jogi w zamian za pracę. I relatywnie szybko dostałem odpowiedź z jednego miejsca pod Sydney, że właśnie umówiony wolontariusz zrezygnował w ostatnim momencie i mogę przyjechać od zaraz na trzy tygodnie. Pięknie się złożyło. Spakowałem więc swoje rzeczy, pożegnałem Iana i ruszyłem w świat.

IMG_20190529_175451

Do Sydney z Arlie Beach jest 2000km. Tak… Australia jest ogromna. Ruszyłem 8 czerwca oczywiście autostopem. Muszę przyznać jednak, że baaardzo mi się nie chciało. Trochę się zrobiłem wygodny, rok w samochodzie, mieszkanie Maćka w Kuala Lumpur, potem jacht. Ciężko było wrócić do wizji łapania stopa i spania w namiocie po drodze :).

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Zebrałem się jednak w sobie i ruszyłem. Przewidywałem, że droga zajmie mi 3 lub 4 dni. Po kilku drobnych stopach złapałem kierowcę dostawczaka, który jechał aż za Brisbane – ponad 1000km. Złoty strzał! Co więcej, po drodze zatrzymaliśmy się na noc i kierowca zdecydował, że skoro i tak śpi w hotelu to może wykupić pokój z dodatkowym łóżkiem dla mnie. Tak więc miałem długą jazdę i nie musiałem spać w namiocie!

IMG_20190608_111734

IMG_20190608_140222

IMG_20190608_192103

Następnego dnia znowu zacząłem z kilkoma drobnymi stopami, aby w środku dnia złapać kogoś na ok 700km. Starszy mężczyzna wracał do domu. Mieliśmy dotrzeć do jego miejscowości około 17:00, czyli gdy już robi się ciemno (przypominam, że w Australii w czerwcu jest zima). Zaoferował więc abym przenocował u niego w domu. Drewniany, stary dom, położony nad brzegiem rzeki. Bardzo przyjemnie spędziliśmy wieczór najpierw w restauracji na steku, a potem przy kilku(nastu) piwach na werandzie.

IMG_20190609_110102

IMG_20190609_150739

IMG_20190609_181707

IMG_20190610_074732

IMG_20190610_074841

IMG_20190610_074957

Następnego dnia zostało mi do pokonania jakieś 200km. Pestka. Najgorzej jadnak było przedostać się przez obrzeża Sydney w pożądanym kierunku. Znowu kilka stopów, a na samym końcu zatrzymał się stary, oldskulowy mercedes. Właściciel właśnie go tuningował, więc jeździł po mieście bez celu i stwierdził, że może mnie zabrać w takim razie na luzie do centrum jogi. Jechałem więc z laptopem na kolanach podłączonym do komputera pokładowego i regulowałem dopływ paliwa itp. ;p

I w taki sposób dotarłem do Billabong Retreat – miejsca, gdzie miałem spędzić kolejne kilka tygodni. Ale o tym w następnym poście.

IMG_20190610_165111

Dodaj komentarz