Czas w Christchurch mijał mi bardzo przyjemnie na lekkiej pracy i weekendowych aktywnościach z ludźmi wokół. Ciągle jednak pozostawała jeszcze jedna sprawa, którą należało doprowadzić do końca. Mój wypadek samochodowy.
Przypomnę, że pod koniec października spowodowałem wypadek z motocyklem. Wyznaczono mi rozprawę sądową na listopad w Masterton niedaleko Wellington na północnej wyspie. Chcąc kontynuować podróż przeniosłem sprawę do Christchurch. W międzyczasie firma ubezpieczeniowa anulowała moją polisę, gdyż nie zgłosiłem, że mój van został zmodernizowany tak abym mógł w nim mieszkać. Musiałem więc sam naprawić samochód, czekało mnie także pokrycie kosztów naprawy motocykla.
Na początku grudnia, w sądzie dowiedziałem się, że zgodnie z nowozelandzkim prawem stracę prawo jazdy. Ponadto grozi mi do 4500 NZD grzywny i do 3 miesięcy więzienia (oczywiście te opcje były bardzo mało prawdopodobne). Ponadto za motocykl muszę zapłacić 4120 NZD. Zaaplikowałem o darmową pomoc prawną (Legal Aid), a termin rozprawy został odroczony do połowy stycznia.
Do Nowej Zelandii przyleciałem 10-tego marca 2018 roku. W kraju mogłem przebywać rok, czyli zostały mi dwa miesiące. Jeśli jednak turysta pracował przez trzy miesiące w rolnictwie lub sadownictwie, mógł uzyskać przedłużenie wizy o te 3 miesiące. Jak może pamiętacie pracowałem w laboratorium, gdzie testowaniem kiwi. Dostałem nawet od pracodawcy list rekomendujący do przedłużenia wizy. Tak więc jeszcze w grudniu wypełniłem papiery i wysłałem do Biura Imigracji. Jednak z powodu początku roku i natłoku podań przez kolejne dwa miesiące nie było odpowiedzi. Obawiałem się mocno, że mój wypadek i sprawa w sądzie mogą negatywnie wpłynąć na rozpatrzenie wniosku. Ale na razie pozostało tylko czekać.
Na początku stycznia dostałem informację, że przydzielono mi adwokata. Poszedłem więc na spotkanie. Pani adwokat okazała się być kobietą w starszym wieku, wyglądająca i ubierająca się trochę jak Hanka Bielecka. Przedstawiłem jej sprawę wypadku, ubezpieczenia oraz, że chciałbym zatrzymać prawo jazdy jak najdłużej. Ustaliliśmy, że spotkamy się w sądzie przed rozprawą i zobaczymy co da się zrobić. Adwokatka zasugerowała również, że w dobrym tonie jest zapłacić Emotional Harm – czyli zadośćuczynienie za wypadek, 500 – 1000 NZD.
Przyszedł czas rozprawy (połowa stycznia). Pani adwokat zasugerowała, że spróbuje jeszcze raz przesunąć termin rozprawy – udało się to zrobić o kolejny miesiąc. Zasugerowała, abym w tym czasie wniósł sprawę do sądu przeciw firmie ubezpieczeniowej. Przyniosła akt prawny, który mówił, że firma ubezpieczeniowa może anulować moje ubezpieczenie jeśli podałem nieprawdziwe dane lub coś zataiłem, ale tylko wtedy gdy zrobiłem to nieumyślnie oraz nie było to nic znaczącego.
Nie wydawało nam się, aby posiadanie łóżka w samochodzie miało mieć znaczenie dla ubezpieczyciela. Nie miało znaczenia również dla wypadku.
Tak więc wniosłem pozew i czekał na przyznanie terminu rozprawy. Z jednej sprawy nagle zrobiły mi się dwie :). Tym razem nie była to sprawa sądowa w pełnej krasie, a coś zwanego Dispute Tribunal – miało to byś spotkanie w pokoju konferencyjnym, ja, przedstawiciel ubezpieczalni i sędzia. Przedstawiamy swoje racje, a sędzia wydaje wyrok.
Nie wierzyłem, że uda mi się wygrać z ubezpieczycielem, ale był dodatkowy powód aby to zrobić. O nim poniżej.
Nadszedł termin kolejnej rozprawy (gdzieś w połowie lutego). Tym razem rozprawa się odbyła. Na dosyć sporej sali sądowej na przeciwko sędziów siedzi rząd adwokatów. Za nimi z tyłu siedzą oskarżeni. Po kolei wywoływany jest oskarżony, i wchodzi do czegoś w rodzaju szklanej zagrody. Jego adwokat przedstawia sędziemu sprawę i reprezentuje oskarżonego. (zdjęcie z internetu, nie odważyłem się robić zdjęć w sądzie)
Przyszła i moja kolej. Pani adwokat przedstawiła moją sytuację. Powiedziała także o anulowanym ubezpieczeniu. Wniosła o odroczenie wydania wyroku do czasu rozstrzygnięcia sporu z firmą ubezpieczeniową, gdyż wynik tego sporu będzie miał bardzo duży wpływ finansowy na mnie i potrzebowałbym przed rozprawą wiedzieć czy muszę pokryć koszty motocykla czy zrobi to ubezpieczenie. Sędzia na to przystała i moja rozprawa została odroczona kolejny raz, do 20-tego marca.
Po co te wszystkie kombinacje? Po to, abym mógł jeździć samochodem i jeszcze trochę pozwiedzać. Każdy miesiąc więcej dawał mi możliwość przynajmniej dwóch jedno lub kilkudniowych wypadów poza Christchurch. A ponadto trzeba było przecież do sklepu po bułki jeździć 😉
Sprawa odroczona do 20-tego marca, a moja wiza wygasała 10-tego (ciągle nie było odpowiedzi o przedłużeniu). Po kilku telefonach dowiedziałem się, że moja aplikacja powinna być rozpatrzona pozytywnie (pomimo sprawy w sądzie). Jeśli moja oryginalna wiza wygaśnie przed podjęciem decyzji to przyznana zostanie mi wiza tymczasowa. Wiza tymczasowa wygasa z momentem przydzielenia przedłużenia oryginalnej wizy lub 3 tygodnie po odrzuceniu przedłużenia (czyli od daty odmowy miałbym 3 tygodnie na opuszczenie kraju).
Pod koniec lutego dostałem informację, o przydzieleniu mi tymczasowej wizy. Kilka dni później dostałem maila z informacją, że praca przy testowaniu kiwi nie jest dla Imigracji pracą w sadownictwie. Praca która się zalicza to zbierania i pakowanie owoców oraz praca przy drzewkach/sadzonkach. Tak więc praca, którą wykonywałem nie uprawnia do przedłużenia wizy.
Prowadziłem więc walkę na trzech frontach: sprawa odnośnie wypadku, pozwanie ubezpieczyciela i przedłużenie wizy. Jakby tego było mało, doszła jeszcze jedna kwestia. Rzecz nazywała się Restorative Justice i opisano to ładnie jako danie mi szansy spotkania z motocyklistą, wyjaśnienia wypadku, przeproszenia i wysłuchania jego roszczeń(!). Oczywiście była to rzecz dobrowolna i nie musiałem brać udziału, jednak raport z tego spotkania miał iść do sędziego, który będzie decydował o moim losie 🙂
Nadeszły dwa bardzo intensywne tygodnie.
Pierwsza na wokandę poszła sprawa z ubezpieczycielem. W pomieszczeniu byłem ja i sędzia, natomiast telefonicznie połączyliśmy się z przedstawicielem firmy ubezpieczeniowej. Przedstawiłem swoje argumenty, zaprezentowałem akt prawny, na którym bazowałem, wytłumaczyłem dlaczego pominięcie informacji o modernizacji vana było niecelowe i z mojej perspektywy nieznaczące.
Niestety okazało się, że firma ubezpieczeniowa ubezpiecza tylko zwykłe osobowe pojazdy. Nie ubezpiecza kamperów (a tak zaklasyfikowaliby mój van z łóżkiem w środku). Nie ubezpiecza nawet firmowych samochodów (porównałem moją modernizację do modernizacji budowlańców, którzy wstawiają skrzynie i szafki z narzędziami zamiast siedzeń). Zaczęła się więc dyskusja nt. kiedy samochód może być traktowany jako zwykły van z łóżkiem, a kiedy jako kamper.
Muszę przyznać, że byłem z siebie dumny. Nie oszukiwałem się, że wygram tą sprawę. Nie znam się na prawie, sprawa toczy się w obcym języku, a na przeciwko mnie jest profesjonalny adwokat firmy ubezpieczeniowej zajmujący się takimi rzeczami na co dzień. Udało mi się jednak stawiać dzielnie opór i namieszać trochę sędziemu w głowie do tego stopnia, że stwierdził, że nie jest w stanie wydać wyroku od razu. Kilka dni po spotkaniu otrzymałem odpowiedź. Oczywiście przegrałem 😉
Drugie na liście było Restorative Justice. Ja w pokoju z dwójką pracowników departamentu sprawiedliwości. Po drugiej stronie telefonu ofiara wypadku, jego kolega i znowu dwóch pracowników departamentu sprawiedliwości. To chyba był najtrudniejszy moment w tej całej historii. Spotkanie przebiegło jednak dobrze, a nawet bardzo dobrze, bo motocyklista stwierdził na koniec, że nie chce żadnego zadośćuczynienia, moje przeprosiny i wyjaśnienia mu wystarczają. Chce tylko pieniądze za motocykl.
Trzecia w kolejności była rozprawa sądowa. Ta poszła gładko… miałem już doświadczenie 😉 no i raczej wszystko było jasne od początku. Straciłem prawo jazdy w trybie natychmiastowym na pół roku, miałem zapłacić za motocykl 4120 NZD oraz 200 NZD grzywny.
Na koniec kilka dni później dostałem ostatecznego maila od imigracji, że moje podanie o przedłużenie wizy zostało odrzucone. Miałem czas do 15-tego kwietnia na opuszczenie kraju – 3 tygodnie.
Tak więc właśnie kraj, który najbardziej mi się podobał w mojej długiej podróży skopał mi tyłek 🙂 Staram się jednak żyć zasadą, że nie ma porażek, są tylko informacje zwrotne. Wiele się nauczyłem z tej historii i było to znaczące doświadczenie, choć sporo kosztował zarówno pieniędzy jak i nerwów.
Najbardziej rozczarowujące w tej całej historii jest fakt, że ludzie wielokrotnie wprowadzali mnie w błąd. Policjant na miejscu wypadku powiedział, że nie zabiorą mi prawa jazdy. Firma testująca kiwi zapewniła, że dostanę przedłużenie wizy. Urzędnik z Biura Imigracji powiedział, że moje podanie o przedłużenie wizy będzie rozpatrzone pozytywnie.
Tak czy inaczej odetchnąłem z ulgą, gdyż wszystkie sprawy zostały zakończone a ja wiedziałem na czym stoję.
Był to długi artykuł i do tego bez zdjęć. Gratuluję jeśli przebrnęliście 😉
Może i dlugi ale bardzo interesujący. Niestety z takimi instancjami ciężko wygrać. Pieniądze to rzecz nabyta…szkoda prawa jazdy….to teraz gdzie?…Australia….